Miałmiał

Miałmiał

wtorek, 5 września 2017

[0] To już nie jest on

Spoglądałam z niepewnością na postać tuż przede mną.
TO JUŻ NIE JEST ON!
Małe rączki wyciągnięte w moją stronę.
Zamarznięta stałam na środku drogi, pośród zmasakrowanych samochodów i po prostu patrzyłam.
Na malutkie paluszki.
Moje serce rozdzierały fale smutku i bezradności, a twarz wykrzywiała się w obrzydzeniu.
To nie on! Prawda?
Malutkie ciałko.

Przesuwał się rytmicznie w moją stronę i nie byłam pewna czy dam sobie radę, kiedy do mnie dotrze.
Koszulka, którą kupiłam mu miesiąc temu z motywem z filmu, którym był zachwycony.
Czy to co działo się wokół mnie było rzeczywiste? Miałam ogromną nadzieję, że śnię i zaraz ktoś mnie zbudzi.
KTOŚ. KTOKOLWIEK.
Małe rączki z małymi paluszkami w końcu dotarły do moich stóp i złapały je łapczywie, a chwytający wydał rzężenie, które prawdopodobnie oznaczało uciechę. Skąd mogłam wiedzieć?
Delikatne skrobanie paznokci o skórzany materiał.
Byłam pewna, że jeszcze chwila i oszaleję, jeżeli już oczywiście nie byłam szalona, a wszystko na to wskazywało. Chciałam podnieść nogę i zapodać temu czemuś porządnego kopa w sam środek czoła.
Byłam za słaba. Pot spływał mi strużkami po czole na policzki, gdzie mieszał się ze łzami. Nawet nie wiedziałam, że płaczę.
Usta tuż przy mojej łydce. To już koniec. Poddałam się.
Mój mały.
Jeden głośny strzał rozległ się po mojej prawej stronie i ta maleńka główka po prostu opadła, wydając płaski dźwięk przy zderzeniu z betonem.
Mój synek.

piątek, 17 lutego 2017

Utracone

  Starłam krew z twarzy szybkim, wyćwiczonym ruchem. Owszem, nie był to pierwszy raz, zakładam też, że nie będzie ostatnim. Ile to już trwa? Szczerze. Nie pamiętam. Tyle w tym siedzę. Rutynowo morduję kolejne osoby, nie patrząc na nie, jak na ludzi. Świnie na ubój powiesz? Nie mylisz się tak bardzo. Ale takie mamy czasy. Albo jesteś wilkiem i polujesz na owce. Albo jesteś owcą, a wiadomo co dzieję się z owcami. Nadeszły ciężkie czasy, potrzeba "ciężkich" ludzi.
Jestem Sakura. Mój wiek się nie liczy, wygląd się zmienia, a nazwisko już dawno zaginęło gdzieś między strzałem, a podrzynaniem gardła.
Marzenia? Pragnienia? 
Brak.
Chęć mordu?
Jest!
Tak więc żyję, chodzę po mieście i MORDUJĘ.


  Wystrzały zbudziły mnie ze snu, jak za mgłą słyszę krzyki, prośby o pomoc, wołanie. Zakrywam głowę poduszką i mam nadzieję, że niedługo się skończą. Niestety wiem, nie dojdzie do tego. Nikt nie ucichnie jeszcze przez kilka dobrych godzin. Chyba, że ja ich wszystkich uciszę... Wstaję. Spać i tak już się nie da. Nienawidzę tej dzielnicy. Obskurna, podupadająca czarna dupa, gdzie nikt nie przestrzega reguł. W sumie... jakich reguł? Kręcę głową. Trochę mi się w myślach pierdoli z rana. Tak już jest z takimi jak ja. Dzwoni telefon. Czas ruszać. Nieporadnie wciągam swoje skórzane spodnie i dobieram do nich byle jaką koszulkę. W nogawkach spodni ukrywam noże, nigdy nie wiadomo kiedy się przydadzą. Nakładam kaburę i kurtkę. Szybkie spojrzenie w lustro pokazuje jak bardzo nieogarnięta jestem na głowie, ale teraz nie mam czasu się tym martwić. Jest zlecenie. Czas ruszać.


  Na miejsce spotkania z szefem docieram na czas i jeszcze muszę na niego czekać. Wrzód na dupie. Jakże ja bym chciała z tym skończyć. Nie mogę. Wiem. Chciałabym. Tylko tyle. Czuję na szczęście, że to już niedługo i będę mogła się gdzieś zaszyć.
Słyszę samochód, hamowanie, trzask drzwiczek, stukot drogich butów o bruk. Nie odwracam się. Nigdy tego nie robię. Nie mam pozwolenia. Mam to w dupie. Dopóki idę w kierunku, który mi się podoba, nie mam żadnych zażaleń. Chyba...
- Jest zlecenie.
Milczę, przecież wiem. Nie byłoby mnie tutaj w innym wypadku.
- Powinno ci się spodobać.
Słyszę uśmiech w jego głosie, jest pewien swego. Co oznacza, że zlecenie to grubsza sprawa. Ciekawość rośnie we mnie, czego oczywiście staram się nie okazywać, jestem profesjonalistą.
- Uchiha.
Drgam. Chyba się przesłyszałam. TO jest niemożliwe.
- Nie przesłyszałaś się. Na twoim miejscu, nie podniecałbym się jednak za bardzo. To jakaś płotka. Chodzi o to, żeby trochę podkurwić wyżej postawionych. Wiesz jak jest.
Wiedziałam. Wszyscy wiedzą jak jest. Mimo to byłam zadowolona. Każdy Uchiha na mojej liście sprawi mi ogromną przyjemność. Banda drani. Gorsi nawet ode mnie. Mordercy z piekła. Uśmiech wkrada się na moją twarz, a w oczach tańczą iskierki. Jeśli na liście jest jeden, zaraz będą następni. Tak to już jest z wielkimi rodami. Nie mogłam się doczekać, żeby dobrać się do Madary, teraźniejszej głowy klanu Uchiha. Wewnętrzna ja z uciechy zaciera ręce. Nadchodzi robota!
- Tylko nie przesadzaj. Postaraj się zrobić to po cichu.
A jakże! Będę bardzo cicho. Jak zawsze.


  Namierzenie i złapanie mojej najnowszej ofiary było dziecinnie łatwe. Zastanawiałam się czy był to jakiś haczyk, ale nie. Facet po prostu nie był dobrze strzeżony. Ba! On nie miał nikogo, kto ochraniałby jego plecy. Najwyraźniej był nikim. Nawet jeśli nosił ważne i jakby na to nie patrzeć wielkie nazwisko. To odebrało mi trochę przyjemności z tego zlecenia. Łatwo i przyjemnie, spoko, tylko gdzie dreszczyk oczekiwania, niepewność?
Torturowanie go byłoby bezsensowne, tak więc dostał szybką kulkę w potylicę.
- Pożegnaj się z życiem.
Taki już niektórych los.
Nie zabrudziłam nawet kawałeczka ciała. Idealnie.
Następnych dziesięciu jakich dostałam załatwiłam równie szybko i cicho. Już mnie to nie zadowalało, chciałam wspinać się po ich trupach niczym korposzczur po szczeblach kariery, na samą górę, po największą szychę. Tymczasem brylowałam pomiędzy płotkami, które nie znaczyły więcej niż zeszłoroczny śnieg. Byłam niezadowolona. Chciałam więcej. Po następnych pięciu odważyłam się to powiedzieć.
- Już niedługo. W zasadzie, następny jakiego dostaniesz jest bardzo ważny. Bratanek szanownego Madary.
Tym razem już nawet nie ukrywałam podniecenia. Ileż straży musi posiadać! Jak dużo będzie to wymagać ode mnie pracy! O ileż bliżej się znajdę! Byłam gotowa.


  Jakimż więc rozczarowaniem się okryłam, gdy go znalazłam. Porażka. Następny wystawiony do odstrzału, niepotrzebny i nic nieznaczący koleś w mojej kolekcji... Bratanek? Ta, jasne. Już to widzę. Z jednej strony czołg, a z drugiej ciężarówka. Zniesmaczenie wymalowane na mojej twarzy wcale nie dodawało mi wyglądu profesjonalistki. Przypominałam raczej niezadowoloną pięciolatkę, pozbawioną ulubionego misia. Gdzie należna mi zemsta? W dupie...
Tkwiłam ukryta w cieniu i biłam się z myślami. Zabijać, czy nie zabijać? Zabrać ze sobą w jakieś odludne miejsce na "rozmowę" czy darować sobie te ceregiele? Tyle pytań, brak odpowiedzi. Nie chciało mi się kolejny raz podchodzić, straszyć, strzelać i odchodzić. Chciałam walki, chciałam poczuć adrenalinę w żyłach. Chciałam chociaż przez chwilę poczuć się żywa!
Kręcąc głową wyszłam z cienia. Niepotrzebne myśli schowałam z tyłu głowy. Kiedy polujesz, umysł musisz mieć czysty i przede wszystkim nigdy nie możesz nie docenić przeciwnika. Tak więc skradałam się do niego, a on niczego nieświadomy stał z petem pomiędzy wargami. Ci młodzi faceci! Tacy bezmyślni...
Już wyjmowałam broń, kiedy nagle zwrócił się w moją stronę i przysięgam, patrząc wprost na mnie, chociaż powinnam być niewidoczna, przemówił.
- Potrzebujesz czegoś?
Jego głos, aksamitny i zimny, przeszedł przeze mnie i wbił się w ziemię. Czy to na pewno była płotka?
- Widzę cię... Wyjdź z cienia, bo pomyślę, że czyhasz na moje życie.
A żebyś wiedział, że czyham. Nadal stałam jak skamieniała, nie chcąc się ujawniać, lecz skoro i tak o mnie wiedział, jaki sens miało dalsze ukrywanie się?
Podczas gdy moje myśli latały każda w swoją stronę, moja ofiara zgasiła papierosa czubkiem buta i wyczekująco wpatrywała się we mnie. Tak więc wyszłam z ukrycia. Powoli, nie robiąc żadnych zbędnych ruchów.
- Więc jednak postanowiłaś się pokazać.
Z jego tonu nie mogłam wyczytać czy sobie ze mnie żartuje, jego twarz też w sumie za wiele nie zdradzała. Dlatego tylko wzruszyłam ramionami. Miałam wielką ochotę sprzedać mu kulkę! Tak bardzo przypominał Madarę, że to aż bolało moje biedne oczy.
- Co tu robisz?
Planuję morderstwo.
-Załatwiam sprawy.
Na tobie.
- Jakie sprawy?
Mam nadzieję, że cię to nie zmartwi.
- Prywatne.
Zwinnym ruchem sięgnęłam po broń i w momencie, kiedy miałam oddać strzał zostałam ogłuszona.


  Oblana kubłem zimnej wody od razu powróciłam do świata żywych. Moja głowa bolała, ale poza tym wszystko było w porządku. Miałam ochotę parskać niczym kot, powstrzymałam się jednak i po prostu otworzyłam oczy. Przede mną stał on, niedoszła ofiara. Co poszło nie tak? Chyba dałam się podejść, chociaż nie pamiętałam, żeby tak było. Więc jakim, kurwa, cudem skończyłam przywiązana do krzesła, bezbronna i wystawiona na widok? Nie wiedziałam. To było w tym wszystkim najgorsze, moja pewność siebie gdzieś wyparowała, chociaż cały czas trzymałam jej odbicie na mojej twarzy, żeby nie dać oprawcy satysfakcji. Teraz byłam na jego łasce. Cholera. Obiecałam sobie w duchu, że nie ważne co się zaraz wydarzy, nie dam się złamać. Miałam zamiar dotrzymać tej obietnicy.
- Jak się nazywasz?
Oj uważaj bo ci powiem.
- Czemu chciałaś mnie zabić.
Zemsta, dupku.
- Jeżeli nie będziesz mówić, będę zmuszony cię zabić. A szkoda by było, masz taką ładną twarz.
Uśmiechnęłam się delikatnie, jak drapieżnik. Zabij mnie, pomyślałam. Nie chcę łaski od jednego z nich. Nigdy w życiu. Dopóki mam jakiś wybór. Ale czy na pewno miałam wybór?
- Może inaczej. Blond to twój naturalny kolor?
Nie, mimo wszystko to nieistotne.
- Bardzo łatwo cię ogłuszyłem. Nawet się nie zmęczyłem.
Zaskoczona poderwałam głowę. Jak to on mnie ogłuszył? Nawet nie widziałam kiedy się ruszył. To było niemożliwe!
- Poważnie myślisz, że nie miałbym nikogo, kto mógłby mnie ochraniać, gdybym sam świetnie nie dawał sobie rady?
Pomyślałam o tym, tylko, że stwierdziłam iż jest nic nieznaczącym facetem. A jednak, gruba ryba. Tak głęboko w dupie chyba jeszcze nigdy nie byłam.
- Dlaczego jeszcze mnie nie zabiłeś?
- Widzisz, nie jestem zwolennikiem zbędnego przelewania krwi.
- Chciałam cię zabić.
- Właśnie, chciałaś. Niestety muszę cię zmartwić, ale nie wyszło. Dlatego jeszcze żyjesz. Kto cię nasłał?
Milczenie powinno być odpowiedzą na każde pytanie, dlatego też właśnie uraczyłam kolesia wymownym spojrzeniem. Nic ci nie powiem dupku!
- Wiesz, albo mi powiesz, albo spędzisz w tej dziurze resztę swojego życia. Mnie jest to bez różnicy, może urozmaicisz trochę moje własne.
- I tak nic ci nie powiem. Dlatego, że nie chcę, nie mogę i nie wiem.
- Czego nie chcesz? Czego nie możesz? A czego nie wiesz?
- Na to musisz odpowiedzieć sobie sam.
- Uparta. Takie lubię najbardziej. Później jest zabawnie, jak się już taką złamie.
Mówił o zabawie, ale na jego twarzy nie było uczuć. Żadnych. A głos, choć mocny, był tylko chłodny. Człowiek zagadka. Nie mnie ją jednak rozwiązywać. Ja miałam zabić. Zawaliłam. Teraz mogłam albo umrzeć, albo ewentualnie uciec i stawić czoła konsekwencją zawalonej misji. Z dwojga złego wolałam śmierć.
- Jesteś głodna? Zaraz przyjdzie mój brat z jedzeniem.
Byłam. Bez znaczenia. Brat? Pewnie Itachi, druga gruba ryba. Aż dwóch na wyciągnięcie ręki, do zabicia i pech chciał, że obie ręce były związane. Grymas niezadowolenia przebiegł po mojej twarzy.
- Jak nie chcesz jeść to nikt cię nie zmusi, nie masz się czego obawiać.
Czy to była drwina? Spojrzałam na jego twarz. Owszem! Drań kpił sobie ze mnie...
- Umieram z głodu.
- Oh, umierasz? To może nawet sobie rąk przy tobie nie ubrudzę! Jak dobrze!
Nadal żartował, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Byłam kiepska w potyczkach słownych i tylko czasem coś mi wychodziło. Miałam dość.
- Jeżeli sam mnie zabijesz, będziesz mógł szybciej stąd odejść.
- Tylko, że ja nigdzie iść nie muszę. Wiesz? Jesteśmy w piwnicy mojego domu. A ja mam dla ciebie pytania, na które oczekuję odpowiedzi. Mogę czekać bardzo długo.
No to klops.
- Spróbujmy zatem jeszcze raz, kto cię nasłał?
Wzruszyłam ramionami.
- Wcale mi to nie pomaga. Wiesz? Tobie zresztą też.
Wiedziałam.
- Jaki jest twój kolor włosów?
- Różowy.
- Zabawne. A tak na poważnie?
Byłam poważna. Ten jeden raz powiedziałam prawdę. Nie uwierzył, nie moja sprawa.
- Jak ci na imię?
- Sakura.
- No tak jasne, że niby pasuje do różowych włosów.
Owszem.
- Czyli nie chcesz mówić prawdy?
Mówiłam.
- Czy to są soczewki?
- Nie.
- Doprawdy? Masz bardzo mocno zielone oczy, prawie szmaragdowe, wyglądają nienaturalnie.
Prawdziwe.
- Chyba sprawdzę, czy mówisz prawdę. Kto wie, może nawet uwierzę, że masz na imię Sakura, a twoje włosy są naturalnie różowe.
Nie mogę się doczekać, dupku.
Podszedł do mnie powoli, zimnymi jak lód dłońmi podniósł moją twarz, tak by widzieć moje oczy i delikatnie zaczął grzebać mi w oku, w poszukiwaniu soczewek.
- Nic nie ma.
Czy to był ukryty podziw w jego głosie? Czy ja zaczynam mieć omamy?
- Więc Sakuro o różowych włosach, czy to co masz na głowie to peruka?
Wzruszyłam ramionami, mając nadzieję, że nie spróbuje tego sprawdzić. Kochałam moje włosy, to jako jedyne w życiu przypominało mi o przeszłości, o rodzinnym domu, rodzicach i chwilach szczęścia.
Po chwili grzebania przy mojej głowie uwolnił pukle różowych włosów, które kaskadą delikatnych loków opadły na ramiona i plecy.
- A niech mnie. Mówiłaś prawdę. Jesteś cwaniarą. Kto by ci w to uwierzył? Jeszcze lepiej, kto miałby odwagę to sprawdzić.
Nikt nie miał. Poza tobą. Pomyślałam. Miałam ochotę wbić mu coś w szyję, tak, żeby litrami wylatywała z niej krew. Jak śmiał?
- Skoro tak skrzętnie je ukrywasz, to coś jest na rzeczy. Może je zetniemy?
NIE! Miałam nadzieję, że moja twarz nic nie wyraziła, miałam być zimna i obojętna na każdą zaczepkę. Nawet jeśli będzie chciał ogolić mnie na łyso. Włosy przecież odrosną. Kiedyś.
- Nie przejmuj się, nie miałbym serca tego zrobić, jeszcze byś się popłakała. Morderczyni, która z obsesją maniaka dba o swoje włosy. No nieźle.
Znowu ze mnie kpił, a może nawet żartował, ciężko było cokolwiek powiedzieć, w końcu jego twarz pozostawała przez większość czasu taka sama.
- Nie wymyślaj, włosy to włosy. Rosną i przeszkadzają.
- Skoro tak mówisz. To może jednak wezmę coś ostrego i je zetnę.
Zaczął poszukiwania, a ja odliczanie. Jakoś się uwolnię i cię zabiję Uchiha.
W tym momencie do piwnicy wparował ktoś jeszcze. Praktycznie odbicie lustrzane Sasuke, więc od razu wiedziałam, kto to jest.
- Itachi.
Syknęłam mimowolnie i od razu ugryzłam się w język. Chyba zaczęłam tracić rozum. Nigdy nie odzywaj się jeśli nie musisz!
- Proszę, proszę. Nasz więzień wie z kim ma do czynienia. Może czyhasz na wszystkich z naszego rodu?
A żebyś wiedział.
- Może nawet to ty zabiłaś ostatnio kilkunastu z nas?
Uśmiechnęłam się. A jakże! Niech wiedzą, kto mordował ich rodzinę. To byłam ja. I byłam cholernie zadowolona, że zauważyli.
- Więc sprawa załatwiona. Mamy mordercę. Można ją przekazać Madarze, żywa czy martwa, bez różnicy. Wolisz sam ją zabić Sasuke, czy zostawisz to innym?
Dokonało się. Mój los był mi znany, nawet trochę mi ulżyło.
- Wcale nie chcę jej zabijać.
- Co? Czemu?
Moja mina musiała wyrażać to samo co twarz Itachiego, bo Sasuke tylko delikatnie parsknął śmiechem.
- Mam kilka pomysłów, co mógłbym zrobić, ale żadną nie jest śmierć. Ale spokojnie braciszku, nikogo już nie zabije. Chyba, że ja jej rozkażę.
Chyba po twoim trupie.
- No już, nie rób takiej miny Sakura. Twoje życie ze mną, będzie bardzo ciekawe. Obiecuję.
Gdybyś tylko wiedział, gdzie ja mam te twoje obiecanki.
- Ja doskonale wiem, gdzie je masz skarbie.
Skamieniałam.


  Dni zlatywały mi szybko, tygodnie przelatywały niepostrzeżenie, a moja sytuacja ciągle była taka sama. W piwnicy, najczęściej przywiązana. Nie bał się, że zrobię mu krzywdę, po prostu na wszelki wypadek wolał mnie związaną. Gdyby chociaż zaistniała jakaś możliwość ucieczki... Ale nie! Żadnych okien, wszystkie wyjścia zamurowane, a jedyne istniejące, z którego ewentualnie mogłabym skorzystać, na kod. Wszystko przemyślane.
Brak treningu osłabił mnie, moje mięśnie były niewyćwiczone, a ja miałam serdecznie dość dwóch braci Uchiha.
Błaganie o śmierć było niedopuszczalne, dlatego też wegetowałam. Od jednego posiłku do następnego. W międzyczasie kąpiele, a raczej szybkie i chłodne prysznice pod kontrolą kobiet z klanu Uchiha. Żadna nie wiedziała kim byłam, oprócz tego, że więźniem "szanownego Sasuke". Rzygałam całą tą farsą.
Dlatego też, gdy Sasuke wbiegł cały w ranach do piwnicy i zaczął mnie rozwiązywać, byłam po prostu w szoku. Nieprzygotowana na taką ewentualność, mogłam tylko jak kukła obracać się w rękach człowieka, który mnie więził. A on nie marnował czasu, wyciągnął mnie z piwnicy prosto w wir walki. Wszędzie strzały, pomniejsze wybuchy, wszechobecny dym i krzyki. Konający ludzie pod stopami i ja, potykająca się, niezdolna do biegu po tygodniach w zamknięciu. W pewnym momencie zostałam podniesiona jak worek ziemniaków, przerzucona przez ramię i zabrana, niewiadomo gdzie. W pewnym momencie znaleźliśmy się w aucie, pędząc gdzieś na złamanie karku. Co się działo? W mojej głowie kotłowało się tyle pytań!
Kiedy wszystko się uspokoiło, a my zwolniliśmy, chciałam zacząć zadawać pytania, lecz ubiegł mnie zmęczony głos Sasuke.
- Nie czas na to Sakura. Może później ci opowiem, jeśli będę miał na to ochotę.
Kłócić się? Niedoczekanie. Przywdziałam na twarz obojętność. To wszystko i tak nie miało znaczenia. Za to ja nie miałam związanych rąk, mogłam zabić. No, przynajmniej kiedyś bym mogła, w tym momencie pokonałby mnie pewnie z zamkniętymi oczami. Byłam taka słaba. Miałam ochotę pluć sobie w brodę przez to jak się zapuściłam. Ale nie miałam innego wyjścia. Warunki w jakich żyłam nie sprzyjały treningowi, czy w ogóle czemukolwiek, tak całkiem szczerze.
Zamiast więc zatapiać w oczodołach Uchihy moje wychudłe palce, postanowiłam skupić się na widoku za oknem. Tak dawno nie widziałam świata! Słońca, drzew. Byłam morderczynią, ale lubiłam zieleń. Wolne popołudnia czy nawet całe dnie spędzane w lasach na bezczynności. Tak bardzo chciałam wolności. Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy.
W pewnym momencie zjechaliśmy z drogi szybkiego ruchu i zaczęliśmy kierować się w mniej uczęszczane rejony. Uciekamy Uchiha? Niesamowite. Kiedy w końcu dojechaliśmy na miejsce, wiedziałam, że stąd tym bardziej nie ucieknę. Pośrodku lasu, niewielki domek, ogrodzony wielkim murem. Z jednego więzienia do drugiego. Taki już jest więźnia los. Zaczęłam wyobrażać sobie piwnicę, w której tym razem się znajdę. Więc bardzo się zdziwiłam, gdy zostałam wepchnięta do ładnego, czystego pokoiku.
- Od dzisiaj to jest twoje więzienie.
Tylko tyle usłyszałam na odchodne. Nic mnie to jednak nie obchodziło, ponieważ to miejsce w żadnym wypadku nie przypominało więzienia. Miałam nawet okno! Niestety zamykane na kluczyk, którego tutaj nie było. Ciągle w zamknięciu, ale w o ile lepszych warunkach.
Straszna ze mnie idiotka, że coś takiego poprawiło mi samopoczucie. Gdzie mój profesjonalizm? Gdzie chęć mordu? Chęć ucieczki czy jakiegokolwiek działania? Byłam bezużyteczna jako zabójca, przynajmniej na ten moment. Ale w jakiś sposób byłam też zadowolona. Inne miejsce!


  Po kilku godzinach czekania przyszedł Sasuke z gorącym jedzeniem. Wyglądał inaczej. Jego twarz była zimna, oczy mroczniejsze, a usta zaciśnięte w wąską kreskę.
Ja to zauważyłam! Miałam ochotę popełnić samobójstwo...
- Pewnie cię to ucieszy. Zostaliśmy zaatakowani. Prawdopodobnie wszyscy są martwi. Nikogo nie znalazłem.
Chyba coś we mnie pękło. Jak to wszyscy martwi? Gdzie mój w tym udział? Coś co tyle czasu utrzymywało mnie przy życiu, zostało sprzątnięte mi sprzed nosa, w taki sposób. Nie chciałam tego. Nie tak.
- Zostałem tylko ja. Mam zamiar ich wszystkich powybijać. I albo cię tu zamknę i będziesz na mnie czekać niewiadomo ile. Albo...
- Albo co? Mam pójść z tobą?! Jesteśmy wrogami! Nienawidzę cię! Gardzę tobą!
Podniósł na mnie oczy i pierwszy raz zobaczyłam w nich zmęczenie.
- Nie okazywałaś tego specjalnie mocno przez ostatni czas. Myślałem, że ci przeszło, ale skoro nie. Nic mi nie zostało. Zemszczę się. Ty sobie potrenuj. Może nawet dasz mi radę. A jeśli nie...
Patrzyłam na niego z wyczekiwaniem.
- No?
- Jeśli to ja cię pokonam, zostaniesz ze mną i będziesz mi posłuszna. Już na zawsze. Rozumiesz?
Chciałam go pokonać, tylko czy taka cena to nie jest trochę za dużo? Czy zostało mi w ogóle cokolwiek innego? Nie byłam pewna. Teraz będzie się mścił, może wróci tak wykończony tym wszystkim, że pokonanie go to będzie bułka z masłem...
- Nie wiem kiedy wrócę, to może być za tydzień, za miesiąc, a może za rok. Nie umrzesz tu z głodu. Wrócę na pewno. I nie łudź się, że bez problemu mnie pokonasz.
Kiwnęłam głową zamyślona, teraz nic się nie liczyło, mogłam go zabić, został tylko on. Zemsta musi się dokonać i to z mojej ręki. Będę trenować.


  Po dwóch miesiącach stałych treningów powoli zaczęłam wracać do dawnej formy. Wyciskałam z siebie wszystkie siły, mając nadzieję, że gdy nadejdzie dzień naszego pojedynku, będę gotowa stawić mu czoła. Coraz częściej nachodziły mnie myśli, że może on nigdy się nie zjawi? Może już teraz jego ciało rozkłada się gdzieś na świecie, a ja o tym nie wiem, bo jestem zamknięta w cholernej twierdzy, bez dostępu do rzeczywistości. Czekanie, to była zdecydowanie najgorsza część tego wszystkiego. Codziennie budziłam się rano z nową nadzieją, że to wszystko się skończy i kładłam rozczarowana i niesamowicie zmęczona.
Kiedy w końcu wrócił, jego twarz była mroczniejsza, ruchy bardziej kocie niż ludzkie, a oczy lekko szalone. To był inny człowiek. Ten nie zawahałby się przelać krwi dla zabawy. A ja struchlałam. Miałam stawić mu czoło i bóg mi świadkiem, że zaczęłam srać po gaciach. Bo wrócił potężniejszy, a ja ledwo byłam w formie przypominającej tę z przed wypadku. Byłam w dupie, tak samo głęboko, jak wtedy, kiedy dałam się złapać.
Nie miałam jednak zamiaru poddać się bez nawet chwilowej walki. Musiałam spróbować. Dlatego od razu na niego naskoczyłam, żeby wykorzystać element zaskoczenia. Niestety spodziewał się tego. Sparował wszystkie moje uderzenia i przewalił mnie na plecy. Szybko podniosłam obolałe ciało i ponowiłam atak, stawiając wszystko na jedną kartę. Szaleńczo zadawałam cios za ciosem, niektóre docierały do celu, niektóre nie. Oberwałam kilka razy, moje ciało zaczęło spowalniać. Miał nade mną dużą przewagę. Właśnie przegrywałam swoje życie. Wściekła podcięłam go i wskoczyłam na niego niczym zwierzę. On tylko przeturlał się, złapał moje nadgarstki i położył je nad moją głową.
- Chyba nie jesteś w formie.
Zamknij japę.
- Musisz się głośno przyznać do przegranej.
Chyba śnisz.
Zwinnie wysunęłam się z jego uścisku i ponownie natarłam. Pięści i kolana obsypywały Sasuke gradem ciosów, przed którymi starannie się zasłaniał, wyglądało to jakby nie wkładał w tę walkę żadnego wysiłku. Miałam ochotę krzyczeć.
Nie miałam pojęcia ile czasu minęło i ile czasu staram się go stłuc na kwaśne jabłko. Przegrałam, gdy moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i runęłam jak długa, uratowana przed upadkiem przez niego. Gorzej być nie mogło. Byłam na łasce jednego z nich. Koszmar nad koszmary.
- Przegrałam.
- Cieszę się że to słyszę.
Wiem, dupku.


  Powiesz mi dlaczego tak bardzo nienawidzisz tego nazwiska, że nawet nie chcesz słyszeć o tym, żeby je przyjąć, jako własne?
Spojrzałam na niego. Głupie pytanie, pomyślałam. Ale on nic nie wiedział.
To spojrzenie, które kiedyś mnie mroziło i odrzucało, a teraz było najdroższe na świecie. Ten dziwnie zimny mężczyzna, niedoszła ofiara, niedoszły morderca. Niesamowite zrządzenie losu, przypadek, który połączył nasze życia i zakończył pewien okres. Połączyło nas tak wiele, chociaż wydawałoby się to niemożliwe, z logicznego punktu widzenia. Mój mężczyzna, mój Sasuke, moja miłość. W tym wszystkim to ja zostałam ofiarą, złapałam się w sidła najniebezpieczniejszej z sił, miłości. Przyszła niespodziewana i już nie chciała odejść, tak to już czasem jest. Światem rządzi przypadek.
- Zabili mi rodzinę, zniszczyli szczęście, wyprali z uczuć.
- Tylko, że to nie ma znaczenia, jeśli spojrzysz na to z drugiej strony.
Moje powątpiewające spojrzenie jakim go obdarowałam musiało być bardzo wymowne.
- Oni odebrali ci wszystko, ale czy ja nie jestem jednym z nich, a jednocześnie przywróciłem to w tobie?







TYYYYYLE MNIE NIE BYŁO!
Jakże czas szybko leci, kiedy ciągle odkładasz coś na potem. W pewnym momencie budzisz się i widzisz, że to nowy rok! Nowa ty! Nowe mieszkanie! Nowe miasto!
Witam serdecznie wszystkich czytających, mam nadzieję, że nie zanudziłam.
Nie obiecuję trwałego powrotu bo w sumie w mojej głowie nic nie może się uformować i przelać w słowa. No ale przynajmniej mogę się postarać. :D
Pozdrawiam Anastazja

sobota, 19 marca 2016

Cuda się zdarzają!

  Po raz kolejny przejrzałam się swojemu odbiciu w lustrze, dochodząc do wniosku, że chyba już zakryłam wszystko co musiałam i niestety, nie były to zmarszczki. Przeklęłam w myślach, jak to miałam w zwyczaju, gdy coś szło nie po mojej myśli, albo gdy byłam na skraju załamania, jak na przykład dzisiaj. Spojrzałam na zegarek umieszczony na mojej lewej ręce, miałam około dwudziestu minut na dotarcie do pracy i w zasadzie byłam już gotowa. Postanowiłam pójść pieszo. Co jak co, ale spacery zawsze działały na mnie kojąco. Ostatni raz się przejrzałam i poszłam do swojego pokoju po torbę. Zgarnęłam klucze z szafki w przedpokoju i zamknęłam za sobą drzwi do mojego mieszkania. Po chwili już byłam na dworze i wdychałam świeże, na miarę miejskich możliwości, powietrze, delikatny uśmiech wypełzł na moją twarz, zawsze gdy szłam do pracy, czułam się szczęśliwa, było to również zasługą wiosny, która zawitała do nas, całkiem niedawno. A wracając do pracy, robię się weselsza prawdopodobnie przez moje zamiłowanie do zwierząt wszelkiego pochodzenia, no, może za wyjątkiem pająków i małych wijących się robaczków, które prawdopodobnie co trzecią osobę doprowadzają do mdłości, co za tym idzie, moje sumienie jest prawie czyste.
Nie zauważyłam nawet kiedy znalazłam się tuż przed drzwiami przychodni weterynaryjnej, w której pracuję. Szybko weszłam i przywitałam się z Hinatą, moją przyjaciółką, która tak samo jak ja kochała wszystko co żywe. Była dość skrytą osobą, w dodatku często bardzo nieśmiałą, lecz kiedy przedarłam się przez wszystkie jej mury obronne poznałam wspaniałą dziewczynę, o wielkim sercu. Co do wyglądu, to była wyższa ode mnie, ale tak było z każdym, ponieważ ja, byłam po prostu wzrostu krasnala ogrodowego, no dobra, może nie do końca, ale mimo wszystko, mój wzrost był dość delikatną dla mnie sprawą. Hinata posiadała również długie, bardzo ciemne, proste włosy, miejscami wydawało mi się, że są granatowe. No i oczy, o tym nie mogłabym zapomnieć, to była najbardziej specyficzna rzecz w mojej przyjaciółce, śnieżnobiałe tęczówki. Zachwycały swoją innością i przyciągały głębią, były niezwykłe, czego oczywiście bardzo jej zazdrościłam, gdyż ja z moimi różowymi kudłami, choć długimi, a także oczami o kolorze trawy, nie byłam zbyt cudowna.
Zauważyłam, że mi się przygląda więc i ja zaszczyciłam ją spojrzeniem, przez chwilę nic nie mówiłyśmy, ale ja wiedziałam, że ona już wie i, że wcale jej się to nie podoba. Podeszła do mnie i delikatnie dotknęła mojego policzka, jej twarz wyrażała zmartwienie.
- Znowu?
Nic nie odpowiedziałam, spojrzałam jej tylko głęboko w oczy i kiwnęłam nieznacznie głową. Na moich oczach Hinata z cichej kobiety przemieniła się w waleczną, wściekłą lwicę. Odsunęła się ode mnie i w wyrazie złości, a może nawet bezradności walnęła pięścią w ścianę. Nie mogłam się nawet poruszyć, stałam jak wmurowana, wytrzeszczając na nią oczy. Byłam totalnie zdziwiona, pierwszy raz widziałam ją taką i to z mojej winy. Po chwili wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Widziałam jak patrzy na mnie zdezorientowana, ale ja po prostu nie mogłam się powstrzymać, zgięta wpół śmiałam się wniebogłosy, prawdopodobnie pierwszy raz od bardzo dawna. Łzy zaczęły torować sobie drogę po moich policzkach, niszcząc idealny makijaż, który miał przykrywać dzieło mojego "ukochanego" mężulka. Ale nic sobie z tego nie robiłam. Gdy już trochę się uspokoiłam usiadłam na stołku i spojrzałam na Hinatę, która spokojniejsza przyglądała mi się z zaciekawieniem.
- Czego rżysz, głupia?
O tak, nasza słodka kobietka posiadała także bardzo ostry języczek, o czym oczywiście przekonałam się niejednokrotnie.
- Zasadniczo to z ciebie.
- Ze mnie?- zaskoczenie biło od niej na kilometr.
- No tak, z ciebie. Bardzo mi przykro, ale to właśnie twój wybuch złości tak na mnie podziałał- tu na jej twarz wystąpiło niedowierzanie, a ja ciągnęłam dalej- no wiesz, zdałam sobie sprawę, jaką jestem debilką.
- Możesz jaśniej? Bo tak jakby nie rozumiem...
- Oczywiście mogę i już wyjaśniam. Otóż do tej pory, ani razu nie zdenerwowałam się aż tak, jak ty przed chwilą. Zawsze to zlewałam i chociaż byłam smutna, a może nawet rozgoryczona i zła, udawałam, że nic się nie dzieje. Chyba właśnie dotarło o mnie, że muszę coś zmienić w swoim życiu.
- Punkt za spostrzegawczość księżniczko.
Spojrzałam na nią krzywo, a ona tylko uśmiechnęła się do mnie, ja oczywiście odwzajemniłam uśmiech, po prostu nie potrafiłam inaczej. Mimo wielu przeciwności losu, ciągle potrafiłam się uśmiechać i to nawet całkiem szczerze.
- Dobra, nie czas na to! Idź popraw makijaż i wracaj szybko, trzeba zacząć pracę!!!
Wielkim plusem było posiadanie przez rodzinę Hinaty przychodni, w której pracowałyśmy, może i było to zabawne, ale był to fach pokoleniowy, jej ojciec jest weterynarzem, matka, oraz babka również. Rodzina Hyuga była pod tym względem bardzo szanowana, poza tym, był to jeden z najważniejszych rodów w naszym mieście. Dlatego też miałyśmy sporo luzu, oczywiście obie byłyśmy odpowiedzialnymi, dorosłymi kobietami i nigdy nie przeginałyśmy. A co za tym idzie zyskałyśmy zaufanie jej ojca, może bardziej ja, niż ona, w końcu to jego córka. W tym momencie zatęskniłam trochę za ojcowskim ciepłem, którego nie dane mi było zaznać. Szybko jednak otrząsnęłam się z nieprzyjemnych myśli i poszłam dopracować tapetę na twarzy, siniaki same się nie ukryją. Westchnęłam i podążyłam do małej ubikacji, w której znajdowała się muszla klozetowa, umywalka i jedyne w tym miejscu lusterko. Nie wyglądałam tak źle jak przypuszczałam, drobne poprawki, trochę pudru i byłam jak nowa. Zazwyczaj nie malowałam się do pracy, niestety dziś musiałam zakryć dzieło mojego męża i tak starałam się nakładać jak najmniej kosmetyków, aby wyglądać jak najbardziej naturalnie. O dziwo świetnie mi to wychodziło, zwarta i gotowa zaczęłam pracę.

Po kilku godzinach przyjmowania "pacjentów", ważenia ich, czyszczenia uszu, szczepienia i innych tego typu rzeczy, byłam wykończona, aczkolwiek zadowolona. Robię to co kocham i napawa mnie to ogromnym szczęściem. Jak byłam w liceum mama pytała się, czy nie chciałabym iść na medycynę, by później leczyć ludzi, ale ja wiedziałam, że z ludźmi się nie dogadam. Zwierzęta nie mają problemów, nie krzyczą, zazwyczaj są bardzo cierpliwe i pełne empatii, nie to co ludzie. Dlatego wybrałam właśnie weterynarię, chciałam nieść pomoc bezdomnym, porzuconym zwierzętom i znajdywać im ciepły dom, w którym będą mogły normalnie żyć. W większości przypadków mi się udało, nawet sama przygarnęłam kota, niestety niezbyt długo się nim cieszyłam, gdyż okazało się, że mój szanowny małżonek jest uczulony. Też miałam alergię, szczególnie na szczury, nie przeszkadzało mi to jednak w trzymaniu dwóch takich towarzyszy. Ale co zrobić? Pan chciał, sługa zrobił... Zresztą, nie warto jest rozpamiętywać przeszłość, liczy się tylko tu i teraz, a ja w tym momencie miałam ochotę na pizzę. Zapytałam się Hinatki czy nie ma ochoty, ale ona niestety, dzisiaj nie mogła, więc zostałam sama, z moim wielkim głodem. Jako, że nie uśmiechało mi się jedzenie w pojedynkę, w miejscu publicznym, postanowiłam zamówić jakąś, żeby mi ją dostarczyli do domu. Wracałam również pieszo, szybciej niż rano, gdyż zmierzchało, a okolica mimo iż przytulna, nie zawsze była bezpieczna, a jak to się mówi: lepiej chuchać na zimne. W międzyczasie zamówiłam jedzenie z mojej ulubionej pizzerii. Po cichu wchodziłam po schodach,  prowadziły do mieszkania, które zajmuję wraz z mężem. Zastanawiałam się, czy jest w domu. Jeśli był, ta noc prawdopodobnie nie skończy się zbyt przyjemnie... Po wejściu z ulgą stwierdziłam, że nikogo nie ma, zapaliłam światło w przedpokoju i zdjęłam buty oraz wiosenny płaszcz. Zadowolona rzuciłam klucze na ich stałe miejsce i poszłam dalej zapalając światło w kuchni, a także w salonie. Nie lubiłam ciemności, zwłaszcza kiedy byłam sama, można powiedzieć, że się ich bałam. Moja aż nazbyt wybujała wyobraźnia, podsuwała mi obrazy duchów i innych tego typu strachów, aż na moim ciele pojawiała się gęsia skórka. Dlatego też u mnie musiało być jasno. Zadowolona wyciągnęłam ulubioną szklankę, a później zaczęłam szperać po szafkach w poszukiwaniu napoju, przypomniałam sobie, że kładłam go do lodówki, zaśmiałam się i pacnęłam otwartą ręką w czoło. Pamięć dobra, niestety krótka. Nalałam go sobie praktycznie do pełna i wolnym krokiem skierowałam się do salonu, uważając po drodze, by nie wylać, Jestem miejscami straszną niezdarą, potrafiącą potknąć się na prostej drodze, więc musiałam być bardzo ostrożna, by przypadkiem nie wyrżnąć orła. Gdy już postawiłam szklankę na ladzie usłyszałam dźwięk domofonu, zwiastujący przybycie pysznej pizzy. Wpuściłam kolesia od rozwożenia na górę i pędem pobiegłam do kuchni po talerz i łyżeczki na sosy, zostawiłam je w salonie i stanęłam pod drzwiami, oczekując pukania. Rozległo się już po chwili, odebrałam pudełko od młodego mężczyzny, ciepło się do niego uśmiechając, zaniosłam je do salonu, zostawiając go czekającego. Wyjęłam portfel z torebki i zapłaciłam mu a także podziękowałam. Ten tylko życzył mi smacznego i jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął. A ja, co tu dużo mówić, zabrałam się do pałaszowania, ponieważ mój brzuch zaczął wydawać niezidentyfikowane dźwięki. Jadłam delektując się każdym kęsem, gdzieś tak w połowie 4 kawałka zorientowałam się, że siedzę w zupełnej ciszy, postanowiłam więc włączyć telewizor na kanale muzycznym. Wyłączyłam się, wsłuchując  w dźwięki muzyki, usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi. Krew odpłynęła mi z twarzy, serce ścisnęło się ze strachu, Daizo wrócił. Miałam nadzieję, że w dobrym humorze. Siedziałam cicho jak trusia, nawet wyłączyłam tv, żeby nie kusić losu. Słyszałam jak zdejmuje buty, po odgłosach mogłam stwierdzić, że był pijany, a to nie wróżyło nic dobrego. Zamknęłam oczy starając się opanować strach i łzy, byłam bezradna jak w większości tego typu sytuacji. Nigdy nie wiedziałam, czego w danym momencie mogę się po nim spodziewać, zawsze stawiałam na najgorsze i bardzo często miałam rację. Gdy wszedł do pokoju odwróciłam się do niego i obdarzyłam delikatnym, wyuczonym uśmiechem, bardzo sztucznym, czego on nie zauważał. Sam spojrzał na mnie beznamiętnie.
- Zamówiłam pizzę. Masz ochotę?- wskazałam palcem na pudełko znajdujące się na ławie.
- Nie za bardzo. Mam ochotę na co innego.
Szczerze powiedziawszy, spodziewałam się takiej odpowiedzi, zawsze kiedy zrobiłam jakiś obiad, lub zamówiłam coś na wynos, jemu to nie pasowało. Jemu nic we mnie nie pasowało, ale to już nie zaprzątało moich myśli. Czekałam na kłótnię, która zapewne zaraz wybuchnie.
- Niestety nie mam...- zaczęłam bardzo cicho.
- Co?- przerwał mi podchodząc bliżej.
- Nic innego nie zamówiłam, bo nie wiedziałam kiedy wrócisz...
- Nic dla mnie nie zamówiłaś?- tu już prawie krzyczał.
Jeszcze bardziej zmalałam, jeśli to w ogóle było możliwe i pokręciłam głową. Poczułam jak łapie mnie za rękę i ciągnie w górę. Pisnęłam cicho i zwróciłam na niego swoje oczy, starając się opanować drżenie całego ciała. Daizo, mężczyzna, którego kiedyś tak bardzo kochałam, spędziłam z nim tyle lat, nawet nie wiedziałam kiedy, jego mroczna natura zaczęła wypełzać na światło dzienne. Był przystojny, miał piękny uśmiech, blond włosy i przepiękne błękitne oczy, takie żywe kiedyś, takie wyprane i wyblakłe teraz. Nienawidziłam na niego patrzeć, nienawidziłam jego napadów wściekłości, ale najbardziej w tym wszystkim nienawidziłam siebie, za swoją słabość i bezbronność kiedy mnie bił. A co od pewnego czasu, stało się jego pasją... Teraz również mnie okładał, patrząc mi prosto w oczy, na jego ustach czaił się złośliwy uśmieszek. Miałam dość! W końcu obiecałam sobie dzisiaj, że coś zmienię w swoim życiu. Zacisnęłam zęby i złożyłam dłoń w pięść,  zamachnęłam się z całej siły i uderzyłam go w szczękę. Jego głowa odchyliła się nieznacznie w tył, a on zdezorientowany puścił moją rękę. Na nic więcej nie mogłam liczyć, rzuciłam się pędem w stronę drzwi wyjściowych, wypadłam na klatkę niczym strzała i równie szybko przeskakiwałam schody bojąc się, że będzie mnie gonił. Jak w amoku wybiegłam na zewnątrz już cała zapłakana, dalej biegłam, na bosaka bez kurtki w ciemną noc, nie zauważyłam jak wybiegłam na ulicę. Jedyne co zauważyłam to światła samochodu, wiedziałam, że już prawdopodobnie dla mnie za późno. Delikatnie się uśmiechnęłam, a ostatnie co usłyszałam to pisk opon.
Jakimż więc zdziwieniem było dla mnie, gdy pozostałam w nienaruszonym stanie. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam mężczyznę wysiadającego z auta. Miał ciemne włosy do ramion, rozpuszczone powiewały na wietrze. Był bardzo przystojny i totalnie wściekły, wściekły na mnie. Oblały mnie zimne poty, bo po przejściach z mężulkiem nie miałam najmniejszej ochoty na konfrontację z nieznanym facetem. On sam chyba zauważył przerażenie na mojej twarzy, a następnie zwrócił uwagę na całą resztę. Jego twarz z sekundy, na sekundę wyrażała coraz większą konsternację. Chciałam zapaść się ze wstydu, moje policzki oblała czerwień rumieńca. Jakie szczęście, że było ciemno!
- Potrzebuje Pani pomocy?
Jego głos był gładki jak aksamit i muskał moje zmysły delikatnymi muśnięciami.
Odchrząknął, a ja zrozumiałam, że czeka na odpowiedź. Tylko niestety żadnej nie miałam. Spojrzałam na siebie, obraz nędzy i rozpaczy, załamałam ręce i popatrzyłam na mężczyznę, który prawie mnie przejechał, zupełnie bezradnie.
- Może gdzieś cię podwieźć?
- Tak, poproszę.
Miałam wrażenie, że się delikatnie uśmiechnął, ale szybko minęło i pomyślałam iż miałam przewidzenia.
- A gdzie?
Gdzie? Co? A no tak! No właśnie, gdzie? Nie wiedziałam dokąd bym się chciała udać... Aż wpadło mi do głowy by pojechać do Hinaty.
Podałam mu adres, a on odwiózł mnie i zostawił, gdy już wiedział, że jestem bezpieczna.
Zapomniałam zapytać się, jak ma na imię...


  Dzisiejszy dzień w pracy minął mi niesamowicie szybko, a ja odciągałam moment, w którym będę musiała udać się do domu. Cały tydzień od momentu uderzenia Naruto, spędziłam u Hinaty, byłam jej niesamowicie wdzięczna, że udostępniła mi ciepły kąt do spania, ale nie chciałam nadużywać jej gościnności. Poza tym postanowiłam stawić czoła swoim problemom i chociaż niesamowicie się bałam, nie okazywałam tego, ponieważ ja Sakura Ikeda, kiedy podejmę decyzję, nigdy się nie poddaję. Stojąc teraz przed wyjściem i wpatrując się w jego twarz, chciałam zwiać gdzie pieprz rośnie. Zamiast tego, stałam nieruchomo co chwila otwierając i zamykając usta, nie wiedząc czy powiedzieć coś, czy dać sobie święty spokój.
- Wyglądasz jak ryba- powiedział.
Spojrzałam na niego jak na idiotę, nie wiedziałam o co mu chodzi, zobaczył dezorientację na mojej twarzy.
- Chodzi mi o to- i tu zademonstrował to, co robiłam chwilę temu.
- Aha- powiedziałam niepewnie- Co tu robisz?
- Czy to nie oczywiste?
Już chciałam zacząć kręcić głową i zasypać go pytaniami, ale mi nie pozwolił, z resztą, jak zwykle.
- Moja żona nie pokazuje się w domu od tygodnia, od kiedy wybiegła z niego jak wariatka, boso i praktycznie bez ubrań. No i żeby tego było mało, nie odbiera moich telefonów, a w żadnym szpitalu nikt jej nie widział. Jak starałem się złapać Hinatę, udawała, że mnie nie widzi, albo zbywała, mówiąc, że nie ma czasu na zabawę ze mną.
Gdybym go nie znała, mogłabym powiedzieć, że się o mnie najzwyczajniej w świecie martwił. Przestałam jednak żyć nadzieją i marzeniami już jakiś czas temu. Zaczęłam się mu przypatrywać i zapytałam.
- Mam rozumieć, że się martwiłeś?
Z mojej wypowiedzi aż buchało sarkazmem, ale Daizo jakby tego nie zauważył.
- Co by powiedzieli w firmie gdyby moja żona nagle zaginęła? Sakura, pomyślałaś o tym? Mogłaś pogrzebać moją reputację! Dobrze wiesz, że staram się dojść na sam szczyt, a ty mi w tym cały czas usilnie przeszkadzasz.
Jeszcze chwila i prawie uwierzyłabym w jego wywód, ale ta pretensja w jego oczach i głosie, była dla mnie jak kubeł zimnej wody.
- Jakoś nie myślałeś o tym kiedy mnie biłeś, a już tym bardziej o tym zapominałeś, zostawiając ślady na mojej twarzy.
Prawdopodobnie powiedziałam to głośniej niż zamierzałam, bo rozejrzał się bojaźliwie dookoła, patrząc, czy nikt nie usłyszał. Następnie swój karcący wzrok zawiesił na mojej skromnej osobie.
- To nie czas i miejsce na rozmowy o tym.- uciął- Skończyłaś już pracę?
- A więc chcesz o tym rozmawiać?- ciągnęłam.
- Skończyłaś już pracę?
Kiwnęłam tylko głową potakując, znużona naszą konwersacją.
- To świetnie. Wracamy szybko do domu, bo na dziewiętnastą jesteśmy zaproszeni na kolację.
- Co?
- To co słyszysz. Chodź już wreszcie!
I poszłam, wiedząc, że jeśli chcę się czegoś dowiedzieć, najlepiej będzie, jak będę cicho.

Zmęczona rzuciłam swoją torbę na kanapę, a później sama się rozwaliłam. Nie miałam ochoty się ruszać, chciałam spać, byłam potwornie zmęczona. Udawanie dobrej, kochającej żonki przed nudnymi znajomymi Daizo, nie było najciekawszym zajęciem, a już na pewno nie górowało na mojej liście rzeczy, które lubię robić. Zawsze na takich spotkaniach milczałam, uśmiechając się głupio, kiwając od czasu do czasu głową i ewentualnie posyłając przymilne spojrzenia. Zazwyczaj to ich satysfakcjonowało i nie interesowali się mną za bardzo, w takim przypadku większość czasu jadłam różne potrawy. Gorzej, jeżeli ktoś się mną zainteresował... Wtedy leciały pytania czym się zajmuję, gdzie studiowałam, co bardziej gorliwi pytali nawet o moje życie seksualne, oczywiście z mężem. Było to dla nich niezmiernie zabawne, no i sami uważali się za wspaniałych komików. Ja w takich przypadkach, nie marzyłam o niczym innym, jak o zapadnięciu się pod ziemię, o ile byłam w normalnym nastroju, jeśli miałam gorszy dzień, moja mina robiła się zacięta i przerywałam te wywody. Chociaż chciałam krzyczeć, że w naszym małżeństwie nie ma czułości i seksu z miłości, a mój mąż znalazł sobie całkiem interesujące hobby, jakim było bicie swojej żony, to jednak na każdym spotkaniu milczałam na ten temat jak zaklęta, bojąc się. Dzisiaj było podobnie, lecz nie milczałam ze strachu, miałam po prostu dość, chciałam skończyć tę farsę, jaką był nasz związek i zacząć żyć. Ale żeby to zrobić musiałam przygotować i jego, i siebie, tym bardziej siebie... Nawet nie wiem kiedy w mojej głowie zaczęła kiełkować myśl o rozwodzie, ale kiedy już zaczęła, rozrosła się do niesamowitych rozmiarów i nie miała zamiaru zniknąć. Może to ja nie chciałam żeby zniknęła?
Moje rozmyślania przerwał mój mąż wchodząc do pokoju, lekko się zataczając. Oczywiście na takich spotkaniach, nie może się człowiek obejść bez alkoholu, człowiek taki jak on, rzecz jasna. Spojrzałam na niego niepewna, czego się mogę spodziewać, ale po chwili wiedziałam, że dziś nie mam się czego obawiać, ponieważ był w dobrym humorze. W końcu się spisałam.
- Byłaś bardzo grzeczną dziewczynką, więc mam dla ciebie nagrodę.
Uśmiechnął się w ten dziwny sposób i zaczął do mnie zbliżać, a ja siedziałam jak sparaliżowana. Domyśliłam się o jaką nagrodę może mu chodzić i to chyba było gorsze od bicia, to był seks. A ja nie dość, że nie mogłam na niego patrzeć, to jeszcze podczas stosunku musiałam go dotykać. Dreszcz obrzydzenia przeszedł moje ciało, kiedy dotknął obnażonego ramienia, on prawdopodobnie pomyślał, że to z podniecenia, bo wyszeptał mi do ucha:
- Jesteś taka seksowna.
Z całych sił starałam się opanować, nie chciałam płakać, kiedy on będzie mnie miał. Kochać się, przestaliśmy już dawno temu... Na chwilę uleciałam do krainy wspomnień, kiedy moje życie nie należało do najgorszych, a ja byłam szczęśliwa. Szybko jednak wróciłam, gdyż Daizo porwał mnie w swoje ręce i zaczął iść do sypialni, cały czas starając się jakoś do mnie dobrać. Coś czułam, że na jednym razie to się dzisiaj nie zakończy.

Miałam rację, nie skończyło się na jednym razie. Nie miałam ochoty wstawać, całkowicie obolała zastanawiałam się, czy kiedyś dam radę stąd uciec, czy są to tylko senne marzenia.
Plan był z założenia prosty, trzeba tylko opuścić tego mężczyznę i zacząć nowe życie. Ale ciężko jest zaczynać od zera, gdy gdzie indziej coś już osiągnęłaś. Moje serce także bolało. Ale ono nie przestawało boleć, w odróżnieniu od ciała, które potrzebowało na przykład gorącej kąpieli.
Wstałam ociężale, nie mając siły na ani jeden krok, mimo to dałam radę jakoś doczłapać się do łazienki. Wzięłam gorący prysznic i prawie odżyłam. Prawie...
Totalnie wyprana z energii naszykowałam się do pracy i wyszłam z domu.
Nie spodziewałam się spotkać mężczyzny, który prawie mnie przejechał, już nigdy więcej. Świat jednak jest mały, a on zawitał do kliniki z małym psiakiem na rękach. Żeby tego było mało, piesek był ledwo żywy. Pierwsze co wpadło mi na myśl, że facet ma szczęście to ratowania z opresji różnego rodzaju nieszczęśników. I o mało nie roześmiałam się w głos, przez te myśli, nachodzące moją głowę.
On również mnie poznał, zauważyłam to w jego oczach. Nie był mimo to nachalny, czy bardzo przyjacielski, raczej zdystansowany i zimniejszy, niż ustawa przypisuje. Mnie to pasowało, ale Hinata mierzyła go nieprzyjacielskim okiem. Dla niej każdy, kto nie był otwarty, miły i uśmiechnięty, był podejrzany i dziwny. Bawiło mnie to trochę, ale nic nie pomogło, jeżeli się do kogoś uprzedziła.
Zważyłam psiaka, który był przeraźliwie chudy i w międzyczasie zadawałam pytania.
- Gdzie go pan znalazł?
- Na ulicy. Na początku myślałem, że jest martwy, ale zaskomlał i...
Nie dokończył, ale ja wiedziałam co mu chodzi po głowie, nie mógł go tak zostawić. Poczułam napływ ciepłych uczuć do tego mężczyzny, który nie mógł przejść obok potrzebującego potrzeby zwierzaka.
Pokiwałam tylko głową, by wiedział, że do mnie dotarł sens wypowiedzianych i niewypowiedzianych słów. Ja też nie dałabym rady przejść obok obojętnie, moje pełne empatii serce, po prostu by tego nie wytrzymało.
- Tak w ogóle, to jestem Sakura.
- Sasuke.
I to wszystko, co dostałam w odpowiedzi.

  Siedziałam we własnej kuchni z kubkiem parującej herbaty, nie myśląc nad niczym konkretnym, po prostu byłam. Ostatnimi czasy moje życie nabrało trochę kolorów i była to zasługa Sasuke. Dość dziwnego człowieka, który mówi często to co myśli i nie zwraca uwagi, że przy tym rani innych. Spotkaliśmy się kilka razy, większość spotkań wiązała się z pracą i psem, ale zdarzyło nam się po prostu wyjść i porozmawiać. Pielęgnowałam te dni, wiedziałam bowiem, że prawdopodobnie kiedyś się skończą, nie wiedziałam tylko kiedy, lecz przeczuwałam iż długo nie będę musiała czekać. Ponieważ wszystko co dobre, kiedyś się kończy.
Nagle w kieszeni moich spodni coś zaczęło wibrować, aż podskoczyłam zaskoczona, na całe szczęście kubek, już do połowy opróżniony, znajdował się na blacie. Wyciągnęłam telefon orientując się, że dostałam sms'a. Otworzyłam go i mimowolnie się uśmiechnęłam, w załączniku było dodane zdjęcie psiaka, który kilka dni temu wyszedł cały i zdrowy z kliniki weterynaryjnej, w której pracowałam. Napisał do mnie Sasuke, moje policzki delikatnie się zaróżowiły, gdy tylko o nim pomyślałam. Przygarnął to biedne zwierze od razu jak wyzdrowiało. Bardzo często dostawałam zdjęcia Fuwy, bo tak na imię miał psiak, w różnych zwariowanych pozach bądź też sytuacjach. Wiedziałam, że takie bliskie stosunki z praktycznie obcym mężczyzną, nie wypadają kobiecie zamężnej, ale nie mogłam się powstrzymać. I chociaż starałam się zachować dystans, czasem po prostu mi się nie udawało, to było zbyt trudne. Zwłaszcza, że jak bliżej poznać, tego na pierwszy rzut oka zimnego osobnika, okazywało się, że jest bardzo ciepły i życzliwy, oczywiście jeśli pozwoli ci podejść na tyle blisko, żebyś to zauważył. Mi się udało, ciągle jednak nie mogłam rozgryźć, dlaczego? Albo nie chciałam? Zapisałam zdjęcie a sms'a usunęłam, by mój wiecznie wszystkiego ciekawy mężulek, przypadkiem tego nie znalazł. Miałabym wtedy jednym słowem, przesrane. Rzadko też odpisywałam, wiedząc, że on nie oczekuje odpowiedzi. Westchnęłam cichutko i wstałam, od razu musiałam się przeciągnąć, ponieważ moje kości się zastały, tak samo jak mięśnie i odmawiały mi posłuszeństwa. Zdecydowanie zbyt dużo czasu spędziłam na bezczynnym siedzeniu. Kiedy już jako tako mogłam się ruszać, włożyłam kubek do zlewu i udałam się do łazienki. Miałam ochotę na gorącą kąpiel i zamierzałam spełnić swoją zachciankę. Naszykowałam wannę, po czym włączyłam wodę, gdy ta się lała ja szybko ściągnęłam z siebie ciuchy i wrzuciłam do kosza na brudne rzeczy. Gdy byłam już gotowa postanowiłam sprawdzić stopą, czy woda nie jest za gorąca. Włożyłam jeden paluszek i od razu go wyciągnęłam. Zdecydowanie była za gorąca, ale ja tylko wzruszyłam ramionami i za chwilę cała znalazłam się w tym wrzątku. Miałam ochotę wrzeszczeć i wyjść szybciutko, ale zostałam i po chwili się przyzwyczaiłam. Postanowiłam zakręcić kran, gdyż jeszcze chwila, a zalałabym całą łazienkę. Szczęśliwa, że mogę poleżeć i się odprężyć, ułożyłam się wygodnie i zamknęłam oczy. O tak, zdecydowanie uwielbiałam te chwile relaksu. Wyłączyłam się i powoli zasypiałam, jednak nie dane mi było odpocząć dłużej, mój mąż wparował do łazienki.
- Nie masz gdzie spać- warknął.
Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na niego obojętnie. Ostatnio zrobiłam się również bardziej odważna.
- Tylko odpoczywam, a nie śpię, jakbyś nie zauważył.
- Uważaj na słowa i wyłaź, za godzinę przychodzi do mnie znajomy, więc chcę byś przygotowała coś dobrego.
- Tak, tak.
- No i sama też się naszykuj, on przyjdzie z partnerką, dotrzymasz jej towarzystwa.
Na te słowa westchnęłam delikatnie i zaczęłam wychodzić z wanny, ściągnęłam z grzejnika ręcznik i zaczęłam się wycierać, nawet nie patrząc na Daizo. Czułam jak pożera mnie wzrokiem, ale stwierdziłam, że mamy za mało czasu, by zaczął się do mnie dobierać. Jakże się myliłam! Schyliłam się i wyciągnęłam kurek by woda mogła spokojnie spłynąć. Nagle poczułam jego łapy na swoich biodrach, a usta na szyi. Wiedziałam, że nie uda mi się uciec, nie w tym momencie, gdy byłam prawie jak na tacy, bez bielizny, w samym ręczniku. Daizo zaczął coś mamrotać pod nosem, a jego ręka niebezpiecznie zbliżała się w TO miejsce, postanowiłam ratować się z tej opresji.
- Daizo, spodziewamy się gości, a nie jesteśmy jeszcze gotowi...
- Cicho- przerwał mi i zdarł ze mnie ręcznik.
"Cholera, cholera, cholera!", tylko to krążyło mi w myślach. On w tym czasie zdążył pozbyć się spodni i zacząć bawić moimi piersiami. Co jakiś czas drażnił palcami moje, sterczące już sutki. Ja chyba byłam masochistką, czy jakąś inną idiotką, bo brzydziłam się swojego męża, ale podniecały mnie jego pieszczoty, moje ciało było bezbronne. Jęknęłam delikatnie kiedy zaczął drażnić moją łechtaczkę, po chwili poczułam jego palec w sobie, cichutkie postękiwanie wydobywało się z mych ust.
- Jesteś taka zboczona- wyszeptał to.
Wyjął ze mnie swój palec i oparł o umywalkę. Stałam tyłem do niego, wypięta i czekałam, przed sobą miałam lustro i wspaniały widok na jego poczynania. Pozbył się również bokserek, moim oczom ukazał się jego penis, może i nie ogromny, ale potrafił doprowadzić mnie na skraj szaleństwa. Nie zdejmując koszuli stanął za mną w całej okazałości, poczułam główkę jego prącia przy swojej dziurce. Spojrzałam na jego twarz i od razu tego pożałowałam, on tylko na to czekał, uśmiechnął się złowieszczo i włożył go we mnie z impetem. Jęknęłam głośno i zamknęłam oczy, nie chciałam na to patrzeć. Zaczął się we mnie poruszać, rękoma obmacując moje piersi, jego oddech stał się nierówny, tak samo jak mój, zaczęłam czuć do siebie obrzydzenie, ale to było silniejsze ode mnie. W łazience słychać było moje głośne jęki i trochę cichsze postękiwania mojego męża.
- Jesteś strasznie zbereźna Sakura.- usłyszałam i stęknęłam- Otwórz oczy! Patrz na siebie!
Pokręciłam głową, nie chciałam.
- Powiedziałem patrz!
Moje gałki oczne ciągle pokryte były powiekami. Poczułam silne pieczenie na tyłku i wiedziałam, że przegięłam.
- Kazałem ci patrzeć suko!
I w tym momencie wszelkie zapory opadły, złapał mnie za włosy a ja byłam zmuszona w końcu otworzyć oczy, był zły. Jego ruchy przyspieszyły, zaczęło mnie to boleć, starałam się powstrzymać łzy i o dziwo udawało mi się, jednak strach pozostał. Strach i aż wstyd przyznać, podniecenie. Tak, ja Sakura byłam nieźle podniecona, mój "mężczyzna" pieprzył mnie od tyłu, a ja zaczęłam dochodzić i to mu się chyba spodobało, bo delikatnie się uśmiechnął i jeszcze bardziej przyspieszył. Nie wiedziałam nawet, że jeszcze może. Tym razem to on zaczął dochodzić, spuścił się we mnie obficie, po czym puścił moje włosy i wyszedł ze mnie, a ja niepodtrzymywana, osunęłam się na ziemie.
- Mówiłem ci, że jesteś zboczona. A teraz idź się szykować i pamiętaj o jedzeniu.
I jak gdyby nigdy nic zdjął koszulę i wszedł pod prysznic. A ja w tym samym czasie podniosłam się i skierowałam kroki do sypialni, gdzie ubrałam się ładnie i poszłam szykować obiad. Niedługo po tym Daizo dołączył do mnie, ale nie pomagał, tylko obserwował.

 Siedziałam z Ino, nowo poznaną dziewczyną, z którą przyszedł znajomy Daizo, Itachi. Widziałam go pierwszy raz, chociaż dużo o nim słyszałam i pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to jaki był podobny do Sasuke. Nie mogłam się nadziwić! No ale wracając do rzeczywistości, widać było jak ci dwoje się kochają i szczerze, bardzo im zazdrościłam. W tym momencie ja zmywałam po naszym obiedzie, a ona siedziała i rozmawiałyśmy. Była bardzo miła i chyba troszkę zwariowana, a w dodatku piękna! Długie, szczupłe nogi, delikatnie zaokrąglone biodra i piersi, niebieskie oczy i długie, proste blond włosy, jednym słowem: IDEAŁ! Widziałam jak od czasu do czasu Daizo na nią spogląda, nie wywołało to we mnie zazdrości, ale bolało. W końcu do cholery, to ja jestem jego żoną! Należy mi się chyba jakiś szacunek? Chociaż on pewnie tak nie myślał. Za to moje myśli cały czas powracały do Sasuke, zadręczałam się wymyślonymi wyrzutami sumienia, których nie czułam. Nie czułam się winna, za to byłam wolna i szczęśliwsza, niż kiedykolwiek. Na ziemię ściągnął mnie głos Ino.
- Ależ masz rozmarzony wzrok! Czyżbyś myślała o jakieś intymnej chwili sam na sam z mężem?
Pytanie nie było nachalne, ani niemiłe. Ona po prostu nie wiedziała jak jest na prawdę w moim małżeństwie. Jej twarz zrobiła się zatroskana, a ja przypomniałam sobie, że zapomniałam kontrolować wyraz twarzy, na którą wdarło się teraz obrzydzenie. Szybko się poprawiłam, ale co się stało, już się nie odstanie, Ino wiedziała, że coś jest nie tak, na całe moje szczęście, nie wiedziała co.
- No, zbieramy się!
Sprzyjało mi szczęście. Cichutko westchnęłam z ulgą, ponieważ spodziewałam się więcej pytań, na które nie miałam ochoty, ani siły odpowiadać.
Pożegnałam się grzecznie i uśmiechałam sztucznie, by nie zauważyli smutku w moich oczach, nie potrzebowałam by inni wiedzieli jak bardzo źle było, jak bardzo się dusiłam, jak bardzo bałam.
Drzwi trzasnęły cicho, a ja skierowałam swoje kroki do kuchni by skończyć sprzątanie, Daizo mi nie pomógł, poszedł do sypialni i po chwili zaczęło dochodzić do mnie jego głośne chrapanie. Przynajmniej miałam go z głowy na tę noc, a może także na jutrzejszy dzień.
Telefon zawibrował, a ja szybko odebrałam kolejną wiadomość od Sasuke, co dziwne, nie było to zdjęcie psa, a prośba o spotkanie. Zaskoczona zgodziłam się z nim zobaczyć na następny dzień i już nie mogłam się doczekać chwili, w której go ujrzę.
Z myślami wypełnionymi szczęściem położyłam się spać.

- Jesteś mężatką.
Były to pierwsze słowa, które do mnie powiedział, nie było to jednak pytanie, mimo, że brzmiało jak jedno. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, czy w ogóle coś mówić. Kiwnęłam więc tylko głową.
Po chwili milczenia odważyłam się wypowiedzieć, dręczące mnie pytanie.
- Czy to jakiś problem?
- Problem? Żartujesz sobie ze mnie? Myślałem, że masz wobec mnie jakieś poważniejsze zamiary, nie mam ochoty się bawić.
Już chciał wstać i mnie opuścić, ale ja nie mogłam mu pozwolić tak odejść bez słowa.
- Zaczekaj Sasuke.
Spojrzał na mnie jakbym była robakiem, a ja zmalałam pod jego spojrzeniem, mimo to nie poddałam się.
- Proszę.
Widocznie wyraz mojej twarzy kazał mu zostać, tam gdzie był.
- Zamieniam się w słuch.
Jeszcze jakbym chciała mu coś opowiedzieć. Nie wiedziałam nawet od czego zacząć!
- Nie sądziłam, że to ma znaczenie.- sapnął głośno, a ja niezrażona kontynuowałam- Nie deklarowałam ci swoich uczuć, tak samo jak ty nie wspomniałeś o zamiarach wobec mojej osoby. Myślałam, że możemy się przyjaźnić, w końcu dobrze się dogadywaliśmy.
- Nie rób z siebie idiotki Sakura. Jeśli mężczyzna, którego dopiero co poznałaś, spędza z tobą więcej czasu niż ustawa przewiduje, a nie jest gejem, znaczy, że prawdopodobnie wpadłaś mu w oko.
- Ty nic nie rozumiesz.
Wiedziałam, że powiedziałam to strasznie żałośnie, ale po prostu nie mogłam inaczej.
- To spraw żebym zrozumiał.
Spojrzałam w jego oczy i byłam zgubiona. No bo jak mogłabym mu odmówić? Nie mogłam!
Wszystko się ze mnie wylało wartkim potokiem słów i gestów.  Fakt, że jestem mężatką, że mój mąż mnie nie kocha, nie szanuje, a co najgorsze obija jak worek treningowy, którym nie jestem. To ostatnie z trudem przeszło mi przez gardło, ale kiedy uwolniłam z siebie to co mi zalegało, poczułam się lekka niczym piórko. Sasuke w ogóle się nie odzywał, tylko słuchał, a jego twarz nie zmieniała wyrazu ani razu. Skończyłam swój wywód na niemożności zrobienia czegokolwiek i szczerej chęci rozwodu.
Niepewna jego reakcji, zaczęłam powoli szykować się do wyjścia, a on nie powstrzymał moich zamiarów. Nawet kiedy wstałam i spojrzałam na niego, myślami wydawał się być daleko ode mnie i moich problemów. Tak więc wyszłam, nie pożegnawszy się nawet, pewna, że było to nasze ostatnie spotkanie.
Bolało mnie serce, głowa i całe ciało. Przelotne szczęście, które odczuwałam będąc z Sasuke, rozwiało się na wietrze i pozostawiło tylko pustkę. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc najzwyczajniej w świecie wróciłam do domu, nie wiedząc jakie piekło mnie tam spotka.
Daizo już od progu się na mnie rzucił, zatrzasnąwszy najpierw drzwi. Byłam oniemiała i wystraszona, ponieważ nigdy dotąd nie widziałam go w takiej furii, od razu zaczęłam obawiać się o własne życie. W jego oczach panowała istna chęć mordu. Nie wiedziałam, co go tak rozwścieczyło, ale byłam pewna, że srogo za to zapłacę. W myślach zaczęłam się modlić, by wyjść z tego cało, ale wiedziałam iż modlitwy w ostatnich sekundach grozy, na niewiele mogą się zdać. Zdana na łaskę Daizo, oczekiwałam najgorszego. I tak właśnie było. Najpierw tylko mną szarpał i wykrzykiwał coś niewyraźnie, później okładał mnie po twarzy.
- TY NIEWIERNA SUKO!
Docierały do mnie tylko urywki jego tyrady, nadal byłam niepewna, o co mu chodzi, dlaczego urządza mi takie piekło, a ja nawet nie wiem czym zawiniłam.
Uderzenie między żebra wybiło całe powietrze z płuc, jakie miałam, zaczęłam się krztusić, ale on w amoku, nie zwracał na to żadnej uwagi i rzucił mną o ścianę.
Zaczęłam żywić nadzieję, że któryś z sąsiadów usłyszy te dziwne hałasy i zawiadomi odpowiednie służby na czas. Moje siły wylatywały ze mnie wraz z krwią, która pojawiła się w miarę wzrastania ilości ciosów, które dostawałam, w każdy dostępny kawałek ciała.
- GŁUPIA PIZDO!
On nadal krzyczał, nawet nie domyślając się, że jestem na skraju zemdlenia, że dociera do mnie bardzo niewiele, a nawet prawie nic. Przez głowę śmigały mi sceny z życia, jakby to, które mam, właśnie się kończyło. Przestałam na wszystko zwracać uwagę. Ból rozchodził się po całym moim ciele, promieniował od brzucha, przez klatkę piersiową do głowy. Bolały mnie także nogi, których mój "ukochany" nie oszczędzał. Czekałam aż to piekło w końcu się skończy, a ja będę mogła znowu normalnie żyć. Straciłam jednak przytomność i wszystko stało się czarne.

Obudziłam się cała obolała, lecz był to ból uporczywy i całkowicie nieprzyjemny. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani co tam robię. Tylko tępe pulsowanie w głowie, przypomniało mi ostatnie rejestrowane przeze mnie wydarzenia. Przerażona, że zaraz gdzieś obok siebie zobaczę swego męża podskoczyłam na łóżku jak oparzona, co skwitowałam tylko głośnym: "AŁA!" Bolało jak cholera, każdy ruch wymagał niesamowitego poświęcenia, aż łzy kręciły się w oczach. Byłam jednak twardą kobietą. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że znajduję się w szpitalu. Pomyślałam iż może mojego mężulka targnęły wyrzuty sumienia i mnie tu umieścił. Jakimż też zdziwieniem był dla mnie widok Sasuke na krześle, obok mojego łóżka!
Musiałam wydać jakiś dźwięk, lub po prostu moje oczy wypalały w nim dziurę, gdyż obudził sie, a jego stroskany wzrok spoczął na mnie. STROSKANY! Dobre sobie! Musiałam przetrzeć oczy, by mieć pewność, że to co widzę nie jest tylko zwykłym przewidzeniem, a rzeczywistością. Był prawdziwy.
Proszę państwa! Pan Sasuke Uchiha siedzi przy moim łóżku w szpitalu i ma zmartwioną minę!
Tylko co on tu robił? Po ostatniej rozmowie, byłam więcej niż pewna, że więcej nasze drogi się nie skrzyżują, a tu taka niespodzianka!
Cisza przeciągała się niemiłosiernie, a my jak zaczarowani patrzyliśmy sobie w oczy. Minęły sekundy, minuty, może godziny, a żadne z nas nie wypowiedziało słowa, jakbyśmy nie chcieli psuć czegoś, z czego nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy.
Oczywiście musiałam zniszczyć tę chwilę, ponieważ zachciało mi się do toalety. Niezdolna wytrzymać chociażby jeszcze krótką chwilę, zaczęłam wyczołgiwać się spod kołdry, co było niemałą katorgą. W tym momencie zapałałam szczerą chęcią uduszenia Daizo, jak tylko go zobaczę, nienawiść, która kiełkowała w moim sercu, rozrosła się i zaczęła wylewać ze mnie falami przekleństw i nieciekawych min. Sasuke był chyba w podobnym do mnie humorze, bo na twarzy miał iście marsową minę. Roześmiałam się, nie mogąc dłużej się wściekać, kiedy on to dosłownie robił za mnie.
Jego zdziwione spojrzenie wynagrodziło mi trochę bolące plecy, niestety tylko trochę.
- Mógłbyś pomóc mi dostać się do toalety?
Mój głos był cichy, niepewny a co najgorsze strasznie zachrypnięty i w ogóle nie brzmiałam jak ja. Zastanawiałam się czy to dlatego, że nic nie piłam, czy może mój mężuś coś we mnie uszkodził.
Odsunęłam ponure myśli na bok, ponieważ Sasuke zamiast jak zwykły człowiek, wziąć mnie za rękę i zaprowadzić do łazienki, wziął mnie na ręce, niczym jakąś delikatną księżniczkę. Był to pierwszy raz, kiedy trzymał mnie w ramionach, ale miałam cichą nadzieję, że nie ostatni. Ponieważ jego ramiona były niesamowicie wygodne, komfortowe i zdecydowanie męskie. Delikatnie zarumieniłam się na te myśli, mając nadzieję, że nic po mnie nie widać, bo od razu zrobiło by mi się głupio. Na szczęście myśli niosącego mnie mężczyzny były zajęte czymś innym, a wzrok utkwiony miał w drzwiach łazienki.
- Możesz mnie już postawić. Dziękuję.
Ale on zdawał się nie słyszeć moich słów, wszedł ze mną i chciał posadzić na ubikacji niczym małe dziecko, a na to nie mogłam pozwolić.
- Haaalo! Słyszałeś? Poradzę sobie, naprawdę.
Jego powątpiewający wzrok był denerwujący, dałam mu więc do zrozumienia co o tym myślę, nieudolnymi próbami wywalenia go za drzwi. Klęłam pod nosem i złorzeczyłam na niego, mimo to byłam wdzięczna, zrozumiałam, że on tak okazuje troskę o innych. O mnie. I było to cudowne uczucie, wiedzieć, że ktoś się o ciebie troszczy.

Po tygodniu odpoczynku i wiecznego nadzoru Sasuke, byłam wypoczęta, pełna energii i niepokoju.
Nie chciałam wracać do domu, spotykać Daizo, widzieć go, czy rozmawiać z nim. Po tym, czego się ostatnio dopuścił był skreślony, na całej linii, nie mogłam mu tego wybaczyć, nawet nie zamierzałam. Chciałam jak najszybciej złożyć papiery rozwodowe, z orzeczeniem o jego winie i mieć spokój, w końcu mieć święty spokój.
Wcześniej nie podejrzewałam, co kierowało moim mężem, dlaczego był taki wściekły jak osa, wszystko wyjaśniło się podczas jednej z wielu rozmów z Sasuke. Daizo zobaczył nas, na naszym spotkaniu, które w moich myślach było tym ostatnim. Wpadł w furię, ponieważ uważał, że nie miałam prawa wychodzić z innymi bez jego zgody, poza tym byłam z mężczyzną, którego nie znał, a z którego bratem pracował. Widzem tego napadu był Itachi, który później opowiedział o nim Sasuke. Dziękujmy bogom za opatrzność! Na moje szczęście Uchiha, który wcześniej dowiedział się, jaki mój mąż potrafi być "czuły", zaniepokoił się i przyjechał do mnie, pod adres, który dostał od brata. To uratowało mnie w znacznym stopniu, ponieważ leżałam zemdlona na podłodze, a Daizo zniknął, jakby się zapadł pod ziemię lub rozpłynął. Zostawił mnie samą, kiedy potrzebowałam pomocy i to bolało mnie bardziej, niż rany zadane na ciele, bo chyba gdzieś w środku żywiłam nadzieję, na jakąkolwiek iskrę człowieczeństwa w nim, być może głęboko uśpioną. Myliłam się widocznie. Ale takie już było życie, pełne pomyłek.
Po wielu namowach i długich rozmowach, pełnych argumentów za i przeciw, zgodziłam się na jakiś czas zamieszkać u Sasuke. Było to trochę niezręczne, zwłaszcza przez kilka pierwszych dni, ale kiedy przyzwyczailiśmy się do swojej obecności, bytowanie obok siebie przychodziło nam nadzwyczaj naturalnie. Wieczory spędzaliśmy w jednym pokoju, często milcząc i tylko czasem wymieniając ze sobą kilka zdań. Nie był on typem rozmówcy, a ja dostosowałam się do niego i odprężałam się w tej ciszy, której nie mogłam zaznać w domu. Spokój, niezmącony niczym, żadnym dźwiękiem, oprócz może, naszych oddechów. To było takie przyjemne!
Sasuke nie rozczulał się nade mną, lecz otoczył mnie swoimi opiekuńczymi ramionami i z dnia na dzień, coraz bardziej mi na nim zależało. Był jak powiew świeżego powietrza, w moim zatęchłym życiu, pełnym upadków i nieszczęść. Był wszystkim czego potrzebowałam i kiedy zdałam sobie z tego sprawę, było zbyt późno, by się wycofać. Stał się ważny. Pielęgnowałam myśli o nim w sercu, miałam również nadzieję iż i ja nie jestem mu obojętna. Często przyłapywałam go na obserwowaniu mnie, zamieniałam się wtedy w słup, nie wiedząc, czy nie robię jakiegoś głupstwa, które umniejszało by mi w jego oczach. Wydawało mi się, że na coś czekał, ale za nic w świecie nie mogłam się domyślić, co siedzi w tej jego głowie, pokrytej czarnymi włosami.
Pragnęłam by mnie objął, powiedział, że wszystko będzie dobrze, żeby mnie pocałował, a później sprawił, bym zapomniała o świecie. Moje marzenia i pragnienia trzymałam w ryzach, nie wiedząc, czego pragnie obiekt mojej obsesji. Tak, to wszystko zamieniało się w obsesję, chciałam go mieć. To było chore.

W czasie pomieszkiwania u Uchihy, zdążyłam założyć sprawę rozwodową, oczyścić mieszkanie, które dzieliłam z Daizo, ze swoich rzeczy i powoli zapominać o dawnym życiu.
Wszystko nabrało tempa, życia, energii. Byłam całkowicie sobą, co blokowałam tyle czasu.
Na rozprawie sądowej nie mogłam spojrzeć na swego oprawcę, nie bałam się, czułam tylko obrzydzenie i wstręt. "Spałam z tym człowiekiem!" Krzyczałam w myślach. "Kochałam tego człowieka!", a co najlepsze "Ten człowiek mnie bił!". Cieszyłam się, że nie zdążyliśmy się postarać o dziecko, które mogło przeżywać razem ze mną to samo piekło. Ulgą było dla mnie, że nie skrzywdził istotki, która byłaby z nas zrodzona.
Kiedy wszystko się skończyło zalała mnie fala druzgoczącej ulgi. BYŁAM WOLNA! CAŁKOWICIE WOLNA!
Miałam ochotę uśmiechać się do wszystkich i skakać wesoło po ulicy. Taka byłam szczęśliwa! Chciałam śpiewać na cały głos, drzeć się, aż zdarłabym sobie gardło, by każdy wiedział, że Sakura Haruno w końcu może rozwinąć skrzydła. Nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy, ponieważ od razu po opuszczeniu murów sądu wpadłam na Sasuke. Wystarczyło tylko spojrzeć mu w oczy, by wiedzieć, że był spięty i niespokojny. Czekał na mnie! Podbiegłam do niego z wielkim uśmiechem na twarzy i postawiłam wszystko na jedną kartę. Rzuciłam mu się w ramiona i ucałowałam prosto w usta.
Niepewna czy odda pocałunek, wpiłam się w nie zachłannie i czekałam co zrobi. Jakaż byłam szczęśliwa, kiedy objął mnie w pasie, jakby już nigdy nie chciał wypuścić i pocałował z takim zapamiętaniem, że nie mogłam nie domyślić się, co też mu chodzi po głowie.
Jeżeli szczęście miało granice, to chyba w tym momencie właśnie ich dosięgłam.
Cuda czasem się zdarzają, nawet jeżeli życie nie jest do końca usłane różami.



Mam nadzieję, że notka przypadnie wszystkim do gustu.
Jest to pierwsze tak długie opowiadanie, napisane w jednym ciągu, mam więc nadzieję, że nie zrobiłam zbyt dużo błędów, a fabuła jest wartka i przyjemna.
Zaczęłam to pisać około półtora roku temu i natrafiłam przypadkiem przedwczoraj, no i po prostu nie mogłam się oprzeć, dokończyłam!
W razie, gdybyście dopatrzyły się niedociągnięć, nie wahajcie się o tym napisać w komentarzu!
Pozdrawiam serdecznie
Anastazja :)

piątek, 18 marca 2016

Zawiadomienie/Prośba

  Jako, że nie wiem ile, tak na prawdę, czyta mojego bloga, zwracam się do wszystkich, nawet tych znajdujących się tu przez przypadek i przelotnie.
Jeśli macie ochotę przeczytać coś konkretnego, oczywiście Sasusaku, proszę pisać tutaj, w komentarzach, a ja bardzo chętnie spełnię te prośby :)
Jestem otwarta na wasze propozycje i gotowa podjąć się wyzwań, które jesteście w stanie mi rzucić.
Więc jeśli ktoś ma ochotę poczytać coś innego, czego nie znalazł na innych blogach, proszę bardzo, jestem naszykowana na wszystko!
Pozdrawiam
Anastazja :)

środa, 16 marca 2016

[13] End

  - Sakura, wstawaj.
Ciche brzęczenie przerwało mój sen.
- Wstawaj szybko!
Delikatnie kręcę głową nie chcąc się obudzić.
Ktoś szarpie okrywającą mnie kołdrą, a ja pojękuję cicho w ramach protestu.
- No rusz ten leniwy tyłek! Już czas!
Czas? Na co czas?
- Musisz wziąć swoje leki!
Leki?
Otworzyłam oczy i uderzyła we mnie biel pokoju, w którym się znajdowałam. Zamroczona snem nie do końca wiedziałam co się dzieje. Ale może ja nigdy nic nie wiedziałam?
Chciałam znów się położyć i olać to wszystko, ale nie dopuściły do tego dwie silne ręce, co dziwne, ręce kobiety.
- Nie każ mi znowu ściągać cię z łóżka siłą, proszę. Zrób to raz sama.
Popatrzyłam na kobietę przede mną, nie do końca poznając z kim mam do czynienia.
Całkiem przyjemnie wyglądającą twarz o dużych, brązowych oczach okalały delikatne fale blond włosów. Idealnie piękna. Spojrzałam w dół, gdzieś w myślach spodziewając się, co zobaczę. Oczywiście, miała wielkie piersi.
Westchnęłam cichutko zrezygnowana, a ona zachichotała pod nosem.
- Co rano to samo Sakura. Co rano to samo!
Nie zrozumiałam. Ale to nie było ważne, starałam się przypomnieć sobie sen, który śniłam, zanim ta laleczka mnie z niego wyrwała. Obrazy były zamazane, jakby za mgłą. Marszczyłam czoło i przygryzałam wargi, nie pomagało mi to w cale. Przynajmniej się starałam.
Przeciągnęłam zastałe kości i niepewnie rozejrzałam się dookoła. Pokój, w którym się znajdowałyśmy był dziwny, niczym nie przypominał przytulnego pokoju mieszkalnego, wszystko wyglądało bardziej jak... szpital.
Zmartwiona znowu ściągnęłam brwi.
Dlaczego miała bym być w szpitalu?
Spojrzałam na moją towarzyszkę, ale tej już nie było. Kiedy wyszła?
Jeszcze bardziej niepewnie okręciłam się wokół własnej osi. Przy łóżku stała szafka, zrobiłam do niej dwa kroki, bo zaciekawiła mnie ramka, która się na niej znajdowała. Czy to było moje?
W ramce było zdjęcie mężczyzny i dziecka, dziewczynki. Oboje czarnowłosi, a także, co mnie zdziwiło, czarnoocy. Moją głowę przeszedł ostrzegawczy piorun bólu, zignorowałam go jednak, zbyt ciekawa, kto znajdował się na zdjęciu.
Mała ubrana była w śliczną czerwoną sukienkę z białą kokardką tuż pod szyją, za to on miał na sobie ciemne spodnie i czarną koszulkę.
Oboje coś mi przypominali. Coś bardzo ważnego.
Moja głowa strasznie mnie rozbolała. Złapałam ją jedną ręką, wciąż gorączkowo myśląc, kim też oni byli, że ich zdjęcie było obok łóżka, na którym spałam.
Pustka powoli zapełniała się obrazami. Ból tylko się zaostrzał, ale nic sobie z tego nie robiłam. Zaczęłam pamiętać. Napływały do mnie wspomnienia, które zepchnęłam w głąb swojej pamięci, które starannie zakopywałam codziennie coraz głębiej. Pełne szczęścia, wypełnione miłością, często też bólem, ale z reguły przemiłe. Balsam dla mego serca. Jego delikatny uśmiech, zimna twarz, wściekłość, a z czasem także miłość w tych ciemnych oczach. Miłość, której nie marzyłam się doczekać.
Pierwsze zęby, słowa, kroki. Pierwsze dziecko. Najukochańsza perełka. Jego dziecko. Moje dziecko. Nasze dziecko.
Łzy spłynęły po mojej twarzy. "Gdzie jesteście?"
 Kołatało mi się w myśli.
I więcej wspomnień.
Wyjazd. Wyczekiwanie. Niepewność i strach. Ból głęboko w sercu. Wiadomość.
Moje życie się skończyło, kiedy nie wrócili. Moje serce umarło, gdy zobaczyłam ciała. Mój umysł roztrzaskał się, bezpowrotnie.
Upuściłam ramkę. Odbiła się od ziemi, stłukła się szybka.
Tsunami wspomnień zalewało moje myśli.
Nigdy nie będę już wolna. Nigdy już nie będę z kimś. Samotna. Na zawsze samotna.
Złapałam dwoma rękoma swoją głowę, starając się szarpaniem włosów wyrwać te wspomnienia. Nie dawało to pożądanego skutku. Moje myśli były jedną wielką plątaniną.
GDZIE JESTEŚCIE?!
Nie zauważyłam nawet kiedy, moje różowe włosy zaczęły wyściełać podłogę i nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, dalej szarpiąc.
KIEDY WAS ZNAJDĘ?!
Potrząsanie głową również nie pomagało.
CHCĘ BYĆ Z WAMI!
Walenie głową w ścianę nie było takie złe, ból odwracał uwagę, niestety nadal niezbyt skutecznie.
NIE ZOSTAWIAJCIE MNIE!
Pięści dołączyły do głowy, wybijając nieszczęśliwą melodię. Zdarłam sobie kciuki do krwi. To nadal było za mało.
TAKA SAMOTNA
Upadłam zmęczona na kolana. Łzy zalewały moją umęczoną twarz.
Nie żyją. Dwie najważniejsze osoby w moim życiu. Jedyne, które mnie kochały. Całe moje szczęście... uleciało. Ostatnie uderzenie głową o ścianę.
Zaczęłam krzyczeć.
SAMOTNA

Wszystko jest tylko snem, a każdy sen kiedyś się kończy, nawet najpiękniejszy...

wtorek, 15 marca 2016

[12]

  Obudziłam się spokojna i wypoczęta, wszystko było jak za mgłą, a ja powoli się przeciągałam. Jakie życie jest piękne na wsi! Słychać ćwierkanie ptaków, szum wiatru, śmiech dziecka...
Śmiech dziecka!!!
Zerwałam się z łóżka jak oparzona i spojrzałam na zegarek, było po 11! Z niedowierzaniem przecierałam oczy, licząc, że jakimś cudem wzrok spłatał mi figla. Niestety nie, na prawdę obudziłam się tak późno, a Haruka musiała zająć się Saradą. Nie ubierając się wybiegłam z pokoju, by przeprosić biedną staruszkę, że musiała wykonywać moje obowiązki.
Ogromnym zdziwieniem było zobaczenie na podłodze Sasuke z moją, a w sumie naszą, małą na rękach. I wtedy sobie przypomniałam. Całkowicie blada i niezdolna by wydusić choćby słowo, wpatrywałam się w ten idylliczny obrazek, ciekawa kiedy spostrzegą moją osobę. Trwało to chwilę i pierwsza zauważyła mnie Sarada, która od razu wyrywała się do mnie z rączkami i ogromnym uśmiechem. Tuż za nią spojrzał na mnie on, jego twarz nie wyrażała złości, była raczej zrelaksowana, a to nie tego się spodziewałam. Oczekiwałam wybuchu złości, wyrzutów i bogowie wiedzą jeszcze czego. Ale on tylko patrzył, jakby równie niepewny, w jakim nastroju będę ja. Zbita z pantałyku otwierałam i zamykałam usta, żeby mu coś powiedzieć, wytłumaczyć, by zrozumiał, że musiałam, nie mogłam inaczej.
- Przepraszam Sakura.
Osłupiałam. Zgłupiałam. Ogłuchłam.
- Słucham?
Wstał z małą na rękach i podszedł do mnie powoli, patrząc na mnie tymi swoimi ciemnymi, nieprzeniknionymi oczami. Nie wiedziałam czy uciekać czy zostać, trzymała mnie tu tylko Sarada, a on to chyba wiedział, bo nie kwapił się by mi ją łaskawie oddać.
- Powiedziałem przepraszam, chciałbym abyś to przyjęła do świadomości, bo rzadko to robię, szczerze powiedziawszy wcale.
- Jeżeli masz być zmuszany do przeprosić, które są nieszczere, to ja podziękuję.
Wyciągnęłam ręce, jasno dając mu do zrozumienia, czego oczekuję, ale on jakby tego nie zauważył.
- Nie przeszkadzaj mi, kiedy się przed tobą płaszczę. I nie patrz na mnie takim wzrokiem. Jak już mówiłem przepraszam, zbytnio naciskałem i dopiero twoja ucieczka mi to uświadomiła...
- To znaczy, że dasz mi spokój?
- Dasz mi dokończyć?!
Dopiero gdy niepewnie skinęłam głową, kontynuował.
- No więc, uciekłaś, a ja wpadłem w szał. Jak mogła mi to zrobić? Tak właśnie myślałem. Po przemyśleniach doszedłem jednak do wniosku, że może i ja popełniłem kilka błędów. Przyjechałem więc za tobą aż tutaj i przepraszam. Proszę cię również byś już nigdy nie uciekała.
- Jak mi nie będziesz dawał powodu to nie będę.
Myślałam, że mruczałam cichutko pod nosem, ale on jakimś cudem mnie usłyszał i zgromił wzrokiem. Zrobiłam minę niewiniątka, a on tylko pokręcił głową.
- Haruka przygotowała śniadanie. Zjadłabyś coś?
Zaskoczona popatrzyłam w jego oczy. Haruka? Już sobie owinął słodką staruszkę dookoła małego palca, że są na ty? Wiedziałam iż była kobietą niechętnie ufającą mężczyzną. Do jakich więc sztuczek się ubiegł, by ją udobruchać?
- Sakura?
Otrząsnęłam się z tych myśli i pomyślałam o jedzeniu, jak na zawołanie mój brzuch zawył głośno. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Sasuke za to podśmiewał się po cichu, czym znowu mnie zaskoczył. Chichoczący Uchiha, widok bezcenny. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zapisać daty tego wielkiego wydarzenia, ale zadowalała mnie tylko pamięć o tym. Połechtało mnie to, że był przy mnie taki swobodny. Tutaj z daleka od miasta, był zwyczajny, bardziej ciepły i to bardzo mi się podobało. Za bardzo...
- Idziesz?
- Tak, tak, już, moment.

  Życie we dwójkę z daleka od natłoku wielkiego miasta, ścisku jaki tam panuje i wyścigu szczurów, w którym na co dzień bierzemy udział, wpływał na nas zbawiennie. Dziwnie było żyć razem tak normalnie, odzywać się miło, opiekować na zmianę dzieckiem, czy nawet wychodzić razem na miasto. Sasuke był moim towarzyszem i o ile wcześniej bardzo chętnie bym się go pozbyła, teraz trzymałam go blisko siebie. Jego obecność była kojąca, moja samotność mniejsza, umysł spokojny.
Czekałam aż zacznie rozmowę o powrocie, często przyłapywałam go na wpatrywaniu się we mnie, a wtedy chciałam go zapytać, czy chce mi coś powiedzieć. Niestety słowa te nie wychodziły z moich ust, a on jakby speszony, zawsze odwracał wzrok. Było to zastanawiające, ale nie wierciłam mu dziury w brzuchu, ponieważ tak było mi dobrze. Chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę iż prędzej lub później nadejdzie moment, w którym temat wypłynie na powierzchnię. Zdawało się jednak, że oboje odwlekamy ją jednakowo.
Byłam mniej cierpliwa od Sasuke, nie wytrzymałam napięcia, którego udawaliśmy, że nie widzimy.
- Czemu mnie nie namawiasz do powrotu?
Spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie, jakby się nie spodziewał tych słów z moich ust.
- W końcu wcześniej tak na mnie naciskałeś, spieszyło ci się. Chyba, że masz kogoś innego?
- Co? Nie, nie mam. Zastanawiałem się właśnie i nie wiem. Podoba mi się tutaj, ty jesteś tu inna. Ja powiedziałem ci iż zrozumiałem, gdzie popełniłem błąd. Umówiłem się z ojcem, żeby poczekał, ponieważ moja narzeczona potrzebuje czasu, a on się z tym nie spierał, sam wie jakie potrafią być kobiety.
- To nie jest śmieszne. Poza tym jaka narzeczona? Myślałam, że to nieaktualne?
- Proszę nie zaczynaj znowu. Dam ci tyle wolności ile będziesz chciała, postaram się żeby było nam dobrze. Całej naszej trójce. Czy to za mało?
Chciałam od razu odpowiedzieć tak. Ale czy naprawdę tak myślałam? Nie wiedziałam. Niektórzy żyli bez miłości, dla dzieci, nawet jeżeli tylko się kłócili, a czas, który spędziliśmy razem, pokazał nam, że potrafimy się dogadać. Czy życie u jego boku mogło być takie złe? Tego też nie wiedziałam. Mimo wszystko z moich ust wyszło cichutko:
- Chciałabym żebyś mnie kochał.
I wyszłam tak po prostu, mając nadzieję, że jednak nie usłyszał.

  Tego samego dnia spakowałam swoje rzeczy i wyniosłam przed dom, to samo robił Uchiha. Później mieliśmy to zapakować do samochodu i wrócić do domu.
Pożegnałam się z Haruką i obiecałam, że napiszę do niej i na pewno niedługo ją odwiedzę.
Niepewność w moim sercu narastała z każdą sekundą. Jak przywitają mnie moje dwie najlepsze przyjaciółki? Jak bardzo są na mnie złe?
Na początku drogi nie odzywaliśmy się do siebie za wiele, milczenie przychodziło nam naturalnie, nie było krępujące. Postanowił jednak przerwać tą ciszę.
- Sakura, zadałem ci wcześniej pytanie odnośnie tego małżeństwa. Nie możesz dać mu szansy?
Zastanawiałam się nad tym cały czas i doszłam do wniosku, że kiedy nie zmusza mnie do tego w tak jasny sposób, jestem nawet bardziej przychylna.
- Wiem, że pragniesz miłości, ale nikt nigdy nie powiedział, że jej nie zaznasz. Prawda?
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Nie patrz tak na mnie, ja też mam uczucia. Poza tym nie znamy się za dobrze, myślę, że jak spędzimy ze sobą więcej czasu, będziemy wiedzieć o sobie więcej, to może być dobry związek.
Słuchając jego wywodu, byłam pewna swojej odpowiedzi, w sumie, byłam jej pewna już wcześniej.
- Możemy się poznać Sasuke, możemy spróbować, ale już nigdy nie groź mi, że odbierzesz moje dziecko. To mój drogi, dotyka każdą matkę dogłębnie. Jesteśmy wtedy gotowe walczyć jak lwice, wydrapać oczy pazurami i zabić. Rozumiesz?
Przez chwilę wydawało mi się, że wielki Pan Uchiha się rumieni.
- Moja matka powiedziała to samo.
Nie wierzyłam własnym uszom! Roześmiałam się w głos, budząc przy tym Saradę, on przywdział na twarz maskę, a ja już na niego nie naciskałam.
Bycie z nim mi odpowiadało.
Tylko ja wiedziałam czemu drugi raz zgodziłam się na małżeństwo z nim. Byłam w nim zakochana. Zauroczona od pierwszej chwili, w której go ujrzałam, a z biegiem czasu po prostu wpadałam w to głębiej. Niczym śliwka w kompot. Utopiłam się w nim, moje uczucia były jasne i czyste. Wiedziałam, że nawet ta jednostronna miłość będzie mnie trzymać.
Nie wiedziałam tylko jak długo.

  Ślub odbył się po tygodniu, był raczej kameralny, z grupą najbliższej rodziny i znajomych. Zaskoczenie moim nagłym powrotem było nieporównywalnie mniejsze od odczuwanej radości. Chociaż Ino i Hinata udawały, że się na mnie poważnie gniewają, w duszy były szczęśliwe i w końcu spokojne o mnie.
Dziadkowie Sarady byli nią urzeczeni, ona nimi zresztą także. Rozwodzili się nad jej czarnymi krótkimi włoskami, słodkimi dużymi oczkami, a także postępowaniu w chodzeniu. Stała się ich światem, a ja byłam przeszczęśliwa. Taka ciepła rodzina!
Sasuke ciągle był sobą, trochę oderwanym od rzeczywistości, al e nie mogłam nic mu zarzucić. Starał się by nasza relacja była zdrowa, dogadywaliśmy się, staliśmy się sobie bliscy jak przyjaciele, co było dużym krokiem wprzód.
Postanowiłam, że nie poddam się tak szybko i jakoś go zdobędę. W końcu nikt nie jest całkowicie nieczuły na miłość, która znajduje się tuż obok. Miałam nadzieję, że kiedyś i on mnie pokocha, to było więcej niż marzyłam z nim mieć.
Metoda małych kroczków, prosto przed siebie, nie oglądać się za siebie. To musiało być to, a jeżeli coś będzie szło nie tak, postaram się to naprawić własnymi dłońmi, własnymi siłami. 

niedziela, 6 marca 2016

[11]

  "Zgadzam się. Wyjdę za ciebie."
Odkąd te słowa wyszły z moich ust, zachodziłam w głowę, o czym ja cholera myślałam, kiedy to mówiłam? Bo chyba nie mogłam być poważna, prawda?
Ale nie dało się zmienić lub odwołać słów, które wypowiedziałam, a które Sasuke przyswoił i zapamiętał. Smutne, jakże smutne, a także jakie prawdziwe...
Siedziałam w domu z Saradą oczekując nadejścia dnia ostatecznego, do którego było coraz bliżej. Na dniach miałam poznać rodziców przyszłego męża, a następnie stać się prawowitą Panią Uchiha, nawet jeżeli tylko z nazwy.
Moje dziecko będzie miało ojca, a ja będę miała rodzinę. Ale gdzie ta wymarzona miłość, na którą czekałam całe życie? Czy nie mogłam mieć chociaż tyle? Wiedziałam, że Sasuke mnie nie kocha, nawet ostatnio podsłuchałam jego rozmowę ze starszym bratem, w której jasno zaznaczył, po co się ze mną żeni. Korzyści z tego miał ogromne, pod względem pieniężnym, ale także zyskiwał dziecko, o którym nawet mu się nie śniło, a które wiele ułatwiało w zawiłej historii jego i jego ojca. Nie chciałam dociekać, o co chodzi i jaką odgrywam tu rolę. Starałam się być tylko obserwatorem, który nie zostanie wciągnięty, przynajmniej zbytnio, w wir wydarzeń. Chciałam również, by Sarada nie była w centrum tego chaosu, z całych sił trzymałam ją przy sobie, tak, by nic złego jej się nie stało.
Nie byłam nieszczęśliwa. Sasuke był taki jak zwykle, ale może czasem bardziej dla mnie delikatny, najwięcej czasu poświęcał malutkiej, z którą bawił się, czytał jej i zabierał do siebie. Nie chciałam zabraniać mu tego wszystkiego, skoro był ojcem, ale robiłam się zazdrosna, bo ona zdawała się go uwielbiać. Jej wielkie czarne już oczy wpatrywały się w niego, zawsze szeroko otwarte, a na jej małej buźce igrał malutki uśmieszek. Była cała przesłodka i razem tworzyli cudowny obrazek, ale gdzie tu było miejsce dla mnie? Oczywiście to było puste myślenie, pełne zawiści. Wydaje mi się jednak, że każdy chce być kochany. Ale może się mylę?
Z dnia na dzień robiłam się bardziej nerwowa, nie chciałam uczestniczyć w tej farsie, która miała miejsce. Oddalałam się od wszystkiego i wszystkich z małą na rękach, blisko serca. Często myślałam jak dobrze by było, gdybyśmy były tylko my dwie, nikogo więcej. Tylko ona i ja, ja i ona. Coraz częściej w mojej głowie pojawiał się plan ucieczki, totalnego zniknięcia z tego życia. Zostawiłabym kontakt moim przyjaciółką i ukryła się na tak długo, by Sasuke kompletnie zapomniał o istnieniu moim czy naszego dziecka. Co, jak sądziłam nastąpiło by prędzej niż później.
Problemem był mój brak odwagi, by przedsięwziąć coś tak szalonego na własną rękę. Niemożliwością było dla mnie, obmyślenie odpowiedniego planu, czy chociaż zapoczątkowania tego w jakikolwiek inny sposób. Rozmyślałam o tym, ale samo myślenie na niewiele mi się zdawało, bo dochodziłam do wniosku, że na co komu plan? Mam dwie ręce i dwie nogi, trochę pieniędzy na koncie, wystarczy tylko wyjechać na tyle daleko, by nikt cię nie znalazł.
Pewnego dnia przyłapałam się na wyciąganiu walizki. Totalnie bezwiednie po nią poszłam, zamyślona, z głową w chmurach, w następnej chwili z walizką w ręce. I wiedziałam, że nadszedł moment decydujący. Powoli sumiennie wyliczałam w głowie najpotrzebniejsze rzeczy. Chodziłam od szafki do szafki, wyciągałam rzeczy, by następnie złożyć je i spakować, bądź też odłożyć na kupkę rzeczy "do wywalenia". Robiłam to z ciężkim sercem, a mój umysł i serce prowadzili zaciętą kłótnię, w której uczestniczyłam połowicznie. Podjęłam decyzję.
Chcę zniknąć.
Chcę zacząć od nowa.
Chcę być kochana.
Chcę kochać.
Kiedy wszystko było spakowane, poszłam wyrzucić to co niepotrzebne, a walizkę schowałam na jej dawne miejsce, w razie gdyby ktoś do mnie zawitał.
Chciałam pożegnać się z Hinatą i Ino, ale wiedziałam, że wtedy nie udałoby mi się stąd wyjechać, zostałabym i możliwe, że wyrzucałabym to sobie do końca życia. Dlatego też na spokojnie posprzątałam mieszkanie, które miałam zamiar wystawić na sprzedaż za kilka dni, gdy będę już daleko stąd. Poza tym musiałam się czymś zacząć, gdyż siedziałam jak na szpilkach oczekując, że ktoś zaraz przyjdzie i oznajmi mi, że wie co mam zamiar zrobić. Moje dziecko spało spokojnie, więc byłam tylko ja i moje myśli.
Musiałam zdecydować co zrobić z kontem bankowym, po którym mógł mnie wyśledzić Uchiha, jak sprzedać mieszkanie nie będąc na miejscu, a także najważniejsza sprawa, dokąd się udać?
Nie mogłam jechać na ślepo, musiałam obmyślić szczegółowy plan, przynajmniej dotarcia do jakieś małej wioski, by zaszyć się w niej i żyć, po prostu żyć. Moje serce od czasu do czasu szarpało się boleśnie, ale podjęłam decyzję i byłam gotowa na wszystko.

  Mijały minuty, godziny i dni. Udawałam przed wszystkimi, jak to nie mogę się doczekać, by mi wciśnięto obrączkę na rękę. Uśmiechałam się sztucznie, kiwałam głową kiedy trzeba i byłam przemiła, byle tylko nikt nie domyślił się, co siedzi w mojej głowie. Odwlekałam także spotkanie z cudownymi rodzicami mojego "narzeczonego", wiedziałam, że trudniej by mi go było zostawić, gdybym zapoznała się głębiej z jego rodziną. Sasuke nie dopytywał, gotów był myśleć iż jestem zdenerwowana tym wszystkim co na mnie spadło, a ja nie chciałam go wyprowadzać z błędu.
Nadal był sobą, trochę zimnym, nieczułym mężczyzną, ale w równej mierze poznawałam go na nowo jako czułego rodzica i wspaniałego słuchacza. Nie mogłam odpędzić myśli o jego osobie, chociaż tak niedawno byłam pewna, że go nie lubię. Był jedynym mężczyzną, o którym myślałam, którego chciałam dotykać i przez którego chciałam być dotykana.
I to był moment, który wybrałam na ucieczkę, ponieważ opętał mnie. Stawał się ważny, a ja nie chciałam do tego dopuścić.
Po zmroku wyjęłam walizkę i postawiłam ją pod drzwiami, następnie wzięłam małą Saradę, ostatni raz spojrzałam na moje własne mieszkanie i z bólem w klatce piersiowej wyszłam.
Zapakowałam się w auto i odjechałam, a niechciane łzy zawitały pod powiekami. Jechałam do Konohy, miasta, w którym zostałam porzucona, nikt tego nie wiedział, a także nikt nie znał tego miejsca, więc czułam się bezpiecznie. Dwa dni podróży i będę na miejscu powtarzałam jak mantrę.
Po drodze postanowiłam sprzedać samochód i przez jakiś czas podróżować transportem publicznym, zakryłam swoje piękne różowe włosy czarną peruką i na nosie stale miałam okulary. Wiedziałam, że to marne przebranie, ale lepsze takie, niż żadne. Blisko końca mojej podróży załatwiłam sprzedaż mieszkania i kupiłam następny samochód, ponieważ łatwiej się było dostać do tej małej wioski własnym środkiem transportu. Wcześniej też oczyściłam swoje konto z pieniędzy, zmieniłam telefon i zostawiłam swoje życie za sobą. Cały czas zastanawiałam się, czy czegoś nie przeoczyłam, za każdym razem jednak stwierdzałam, że zrobiłam kawał dobrej roboty. Byłam z siebie dumna.

  Na miejsce dojechałam wczesnym rankiem, totalnie zmęczona zahaczyłam o mały hotelik i wynajęłam pokój. Przemiła staruszka życzyła mi miłych snów, na co zdolna byłam odpowiedzieć tylko uśmiechem. Nie wiedziałam, że uciekanie może być tak wykańczającym zajęciem.
Pokoik był mały, ale przytulny i wystarczający jak na moje potrzeby, nakarmiłam Saradę i naszykowałam do spania i gdy malutka zasnęła, sama padłam jak długa.
Nic mi się nie śniło.

  Kilka pierwszych dni siedziałam jak na szpilkach, oczekując Sasuke na każdej drodze, za każdym zakrętem, wszędzie, gdzie tylko byłam. Ciągle łajałam się za to w myślach, "nie znajdzie mnie", powtarzałam jak mantrę. "Poza tym, nawet nie będzie szukał", to także było pocieszające. I w końcu byłam w stanie żyć normalnie. Zaprzyjaźniłam się ze staruszką, która przyjęła mnie pod swój dach na czas nieokreślony, ja w zamian, miałam pomagać jej w pracy. Było to przyjemne, gości miała niewiele, sprzątania także, codziennie pijałyśmy herbatę lub lemoniadę na ganku i rozmawiałyśmy o niczym. Nie pytała mnie dlaczego się tu znalazłam i co robiłam wcześniej, nie liczyło się to dla niej, liczyłam się ja i teraźniejszość, a także mała Sarada, która od pierwszego dnia skradła serce samotnej staruszki.
Świat był wspaniały, dni ciepłe, a mój sen spokojny. Czego chcieć więcej?
"Sasuke".
Machałam głową na każde jego wspomnienie, ale nie mogłam nie przyznać się przed sobą, że byłam ciekawa co u niego, jak mu się powodzi i co zrobił po moim odejściu. Na szczęście dni zacierały jego wyobrażenie w mojej głowie. Priorytetem było wychowywanie dziecka, niczym innym się nie przejmowałam.
Minęło kilka miesięcy spokojnej wegetacji, robiłam się coraz bardziej śmiała, częściej wychodziłam z małą na spacery, a także zrzuciłam perukę, mogłam żyć pełnią życia, nikt nie interesował się mną i tym co robię.
Kilka razy rozmawiałam z Ino i Hinatą, by nie niepokoiły się o mnie na zapas i zupełnie niepotrzebnie. Za każdym razem mówiłam im jaka jestem szczęśliwa, żyjąc na wsi, z daleka od zgiełku miasta, nie wspomniałam za to ani razu gdzie dokładnie się znajduję, chociaż bardzo często padały o to pytania, zbywałam je mruknięciami, wykrętnymi odpowiedziami, lub po prostu milkłam. Wiedziałam, że doprowadzam je tym do szewskiej gorączki, ale nic innego nie mogłam im dać, ufałam im niezmiernie, ale nie ufałam Sasuke, o którym one także nie wspominały, a ja nie pytałam. Tęskniłam za nimi niesamowicie, ale nie byłam gotowa na powrót tak wcześnie, zwłaszcza, że  nie wiedziałam co się dzieje po mojej ucieczce w głowie Uchihy.
Nie spodziewałam się, że byłam na celowniku.
- Sakura, on cię znalazł.
Te słowa wypowiedziała Hinata, gdy do niej zadzwoniłam, nie było przywitania, tylko to na dzień dobry. Zamarzłam, nie spodziewałam się bowiem, że w ogóle szukał.
- On już jedzie Sakura, wyjechał wczoraj.
- Ale jak to?
- Normalnie Sakura. Nikt na świecie się przed nim nie ukryje, a już na pewno nie coś, co uznał za swoje. Rozumiesz co mówię?
Zrozumiałam, jechał po mnie, byłam celem, ofiarą, a on wielkim złym wilkiem. Musiałam uciekać! Teraz, gdy już poukładałam sobie życie! W oczach zalśniły łzy bezsilności. Oh, czemu on nie chciał zostawić mnie w spokoju?!
- Sakura, nie uciekaj proszę, wróć.
- Przepraszam cię, muszę kończyć.
Rozłączyłam się i w pośpiechu wróciłam do auta. W głowie znowu układałam plan, gdzie, jak, dokąd. Nie rozpakowałam się ani razu, cały czas żyjąc na walizkach i byłam dumna, że tak postąpiłam. Wystarczyło wrócić do domu, pożegnać się i jak najszybciej wyjechać.
Na miejscu wyskoczyłam z auta jak oparzona i pobiegłam po Saradę.
Szybciej, szybciej, szybciej, szybciej!
Potknęłam się na schodkach i wyciągnęłam swoje ręce w rozpaczliwym geście, by złagodzić upadek, ale czyjeś silne ręce trzymały mnie w pasie. Poczułam jego zapach i wiedziałam, że się spóźniłam.
- Już nigdy więcej ode mnie nie uciekaj Sakura.
Znów zmęczona, ze zszarganymi nerwami i bezsilna wobec niego, zemdlałam, po raz pierwszy w moim życiu.