Dni
mijały spokojnie, nic mnie nie martwiło, Sarada rosła w oczach, a Sasuke nie
zaprzątał moich myśli. No dobrze, zaprzątał, ale mniej, dużo mniej. I gdy
myślałam już, że o mnie zapomniał, że wybrał inną kobietę, on znów się zjawił,
niespodziewany.
I kolejny raz siedział na mojej starej kanapie, jakby bardziej do niej pasując,
jakby coś się zmieniło od ostatniego razu. Na twarzy miał wymalowaną zaciętość,
więc od razu wiedziałam, że się nie poddał, sama nie wiedząc, czy się cieszyć,
czy smucić. Ten mężczyzna był nieprzewidywalny. Kompletnie. Nawet trochę
szalony w swej nieprzewidywalności.
Przewidziałam tylko jedno, a było to pytanie, które wyszło z jego ust, kiedy
postawiłam przed nim kubek, pełen gorącej herbaty.
- Kto jest ojcem Sarady? Czy to przez niego, nie chcesz za mnie wyjść?
Co innego spodziewać się pytania, co innego usłyszeć je. Gdybym powiedziała, że
skamieniałam, skłamałabym, ja zmieniłam się w sopel lodu. Co odpowiedzieć?
Prawda, którą skrzętnie ukrywałam, mogła zostać już dawno odkryta, chociaż może
wszystko chciał usłyszeć ode mnie. Ale kto go tam wiedział? Nikt, dosłownie
nikt, nie znał Sasuke. Nawet Naruto, który nazywał się jego najlepszym
przyjacielem, często ni e mógł go rozgryźć. Co dopiero ja, ta która nigdy nie
dotarła nawet do poziomu koleżeństwa. Chociaż, gdyby wziąć pod uwagę propozycję
małżeństwa, to może nawet jesteśmy bliżej, niż myślałam.
- Sakura, odpowiesz mi?
- Czekaj, myślę, co też mam ci powiedzieć...
- Najlepiej prawdę.
Spojrzałam na niego jak na idiotę. W końcu nawet ja nie znam całej prawdy, a
gdy powiem mu to co wiem, nie uwierzy mi. Albo co gorsza uwierzy i nie będzie
chciał znać takiej ladacznicy jak ja. Lecz, czy można mnie tak nazwać?
Zazwyczaj się tak nie zachowuję... Wtedy, kiedy do tego doszło, miałam gorszy
dzień, dużo gorszy dzień. I tyle. Ale patrząc na niego, wiedziałam, że nie
zrozumie.
Mówiąc mu tę prawdę, odstraszę go. Moje serce zabolało, zignorowałam je, jak
zwykle.
Przecież o to mi chodzi, by go zniechęcić, w końcu wcale go nie chcę. Bo nie
chcę, prawda?
Nie wiedziałam.
- Więc chcesz prawdy?
Kiwnął tylko głową, jakby nie chcąc marnować słów.
- W takim razie proszę bardzo, Panie Uchiha.
Poszłam po Saradę, która była moją jedyną podporą i, gdy już miałam ją na
rękach, spokojnie usiadłam na przeciwko niego i zaczęłam.
Cały czas uważnie obserwowałam jego twarz, nie chcąc stracić żadnej ze zmian,
które na niej zachodziły. Widziałam tam obojętność, niedowierzanie, zmieszanie,
a nawet złość, nie było jednak obrzydzenia, czy też pogardy, to mnie
zastanawiało. Co też tam sobie myślisz, mój drogi? Co siedzi w twojej głowie,
czego nie chcesz mi ukazać?
Kiedy skończyłam, on dopił herbatę, pomilczał przez chwilę, kalkulując i
powtarzając zapewne usłyszane informacje. Ja za to siedziałam, cały czas nie
spuszczając go z oka, nie chcąc tracić nic, prawie jakbym oglądała bardzo
interesujący film.
- Więc mówisz mi, że musiałaś upić się, bo byłaś smutna i przespałaś się z
kimś, kogo teraz nawet nie pamiętasz? Ty na prawdę jesteś idiotką.
Co też on nie powie?! Proszę państwa! Drogi nam wszystkim Sasuke Uchiha jednak
myśli!
Wiedziałam, że zgryźliwe myśli nic nie dadzą, ale nie mogłam się powstrzymać.
Za każdym razem, kiedy się widzimy, on wyzywa mnie od idiotki. Już nie wiem,
czy serio jestem idiotką, czy też mówi to, bym zaczęła wierzyć, że nią jestem.
- No cóż, dziękuję, że odpowiedziałaś na moje pytanie. Ale mam jeszcze jedno.
Już się bałam.
- Skoro nie masz mężczyzny, nic nie stoi na przeszkodzie, więc czemu nie?
Od razu wiedziałam iż pije do naszego domniemanego małżeństwa.
- Teraz chcę całą siebie poświęcić dziecku.
- Rozumiem to doskonale, ale ona będzie potrzebowała ojca.
- I ty mógłbyś nim zostać?
- Dlaczego nie?
Roześmiałam się. On autentycznie wierzył w to co mówił, tylko był jeden mały
problem, ja w to w ogóle nie wierzyłam.
- Wybacz mi Sasuke, ale nie. I będę ci odmawiać tyle razy, ile razy jeszcze o
to zapytasz.
- Nie mogę cię zrozumieć.
- I wcale nie musisz. Ja wiem dlaczego nie chcę za ciebie wyjść, to mi
wystarcza.
- Ja też chciałbym to wiedzieć. Może wtedy dałbym ci spokój.
- Nie wierzę ci Sasuke, nie wierzę w żadne słowo, które pada z twoich ust w tym
momencie.
- I wcale nie musisz.- przedrzeźniał mnie, sukinsyn- Chciałbym tylko byś podała
mi dobry powód, dla którego odrzucasz moją propozycję.
- Skoro musisz... Bo nie ma w tym miłości, właśnie dlatego.
- Po tym, jak zrobiłaś dziecko z obcym mężczyzną, którego de facto, nawet nie
pamiętasz, dalej mówisz o miłości?
- Nie wolno mi? Tylko przez jedną głupotę, nie mogę liczyć na miłość?
- Nie o to mi chodziło, więc nie odbieraj moich słów w ten sposób proszę.
- A jak mam je odebrać? Przecież właśnie o to ci chodziło!
- Nie!- pierwszy raz podniósł głos w mojej obecności- Daję ci idealną
propozycję, małżeństwo, nawet jeśli z rozsądku, to przynajmniej dla dobra
twojego dziecka, które potrzebuje rodziny.
- Ja jestem jej rodziną!
- Nie wygłupiaj się i nie bądź dzieckiem. Doskonale widzę, że wiesz o co mi
chodzi, więc nie udawaj, że tak nie jest.
- Co powiedzą twoi rodzice, gdy zobaczą twoją żonę, ale z dodatkiem w postaci
dziecka?
- Pewnie oboje się ucieszą, że jakimś cudem już jedno zrobiłem.
- Ale to nie twoje dziecko!
- Nikt nie musi się dowiedzieć. Mała ma czarne włoski, jasną cerę, można
powiedzieć, że to moje dziecko i nikt nie będzie tego podważał.
- Czy ty siebie słyszysz? Chcesz okłamywać własnych rodziców?
Ale on nie odpowiadał. Milczał, zamyślony, nie zwracając na mnie najmniejszej
nawet uwagi. To było zastanawiające, w końcu przed chwilą usta mu się nie
zamykały.
Wstał nagle, podszedł do mnie szybko i prawie wyrwał mi Saradę z rąk. Nawet się
nie zająknęłam zaciekawiona o co mu chodzi na bogów.
Kiedy uniósł ją ku twarzy i zaczął oględziny, z tą swoją marsową miną, znów
zachciało mi się śmiać.
A on ciągle patrzył, patrzył, patrzył i, gdy to robił, wyglądał jakoś tak
inaczej. Sarada w jego rękach sprawiała, że on sam wyglądał na mniej groźnego.
Sama nie wiedziałam jeszcze co się w nim zmieniło i jak to opisać, ale nagle,
jak piorun, przeszło przeze mnie wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu.
Jedna jedyna myśl w mej głowie: "Jest tak, jak być powinno." Pojawiła
się i zniknęła.
- Oczy jej ciemnieją.
- Słucham?
- Mówię, że oczy jej ciemnieją. Ostatnio miała błękitne, ale teraz są bardziej
brudno zielone.
- Ah, o tym mówisz. To całkowicie normalne, że kolor oczu się u niej zmienia.
Myślałam, że będzie mieć zielone po mnie, lecz one dalej ciemnieją. Stawiam
więc na brązowe.
- Hn.
I nic więcej nie powiedział. Poszedł odłożyć małą do łóżeczka, bo zaczęła mu
zasypiać na rękach, co było niespodziewane i bardzo słodkie. Moje serce
ponownie zacisnęło się boleśnie, ale nadal usilnie starałam się je ignorować.
Sasuke nie zwracając na mnie większej uwagi skierował się do wyjścia i na
odchodne rzucił tylko "Do zobaczenia następnym razem."
Zastanawiałam się, czy chcę by doszło do następnego razu, skoro w jego
obecności czułam się taka niepewna, słaba i krucha, a jednocześnie pełna sił...
Cichy głosik w mojej głowie szeptał iż owszem, chcę tego bardziej niż powinnam.
Nie mogłam na to pozwolić! Już nigdy nie chciałam być wykorzystana, przez
kogokolwiek, by później zostać sama.
Całkiem sama.
~~!~~
Przez następny tydzień, ten głupek,
Sasuke, psia jego mać, nie chciał wyjść z mojej głowy. I chociaż próbowałam
wszystkiego, od zajmowania się dzieckiem, po długie spacery i gotowanie
posiłków, podświadomie czekałam na jakiś znak od niego.
Co teraz robić?
Nie wiem.
Byłam nim tak zaaferowana, że nawet nie interesował mnie nikt inny. W tym moje
dwie przyjaciółki!
Z serii: "Jak facet może zamącić ci w głowie?"
Moja odpowiedź brzmi: "bardzo".
No bo jak można zapomnieć o dwóch najbliższych twemu sercu osobach? Nie można!
I nie ma na to żadnego usprawiedliwienia, poza moją głupotą, jak mniemam.
Dopiero telefon zdenerwowanego Naruto, przywrócił mnie światu. W ogóle nie
mogłam zrozumieć słowa, z tego, co chciał mi przekazać i dlatego na początku
nieźle się przeraziłam, dopóki Ino, która jakimś cudem była na miejscu, nie
wyjaśniła mi o co chodzi. Hinatka rodziła!
Jeszcze nigdy tak szybko się nie spakowałam, a raczej nie siebie, tylko Saradę
i rzeczy potrzebne na kilka godzin, takie jak pampersy, czy też mleko w
proszku. Nie miałam z kim jej zostawić, dlatego też wzięłam ją ze sobą.
I gdy udało mi się dotrzeć do szpitala byłam spocona i zziajana, jak po
przynajmniej godzinnym treningu. Ino śmiała się ze mnie co najmniej dziesięć
minut, przestała dopiero kiedy zupełnie zabrakło jej tchu. Poudawałam trochę,
że jestem na nią obrażona, ale nie mogłam się w to zbyt długo bawić, bo Naruto
potrzebował "duchowego" wsparcia.
Totalnie zdenerwowany, prawie obgryzał swoje paznokcie. Wcześniej był w sali
razem ze swoją żoną, ale strasznie histeryzował, ponoć sama Hinata, wkurzona na
całego, kazała mu wyjść i czekać na zewnątrz. A ta bida, mój przyjaciel,
totalnie pokonany i zlękniony, trząsł się jak osika pod salą. Czekając na
jakikolwiek znak, że już po wszystkim.
Z tego w sumie, też był niemały ubaw. Sam zainteresowany łypał tylko na nas,
kiedy śmiałyśmy się, jaka teraz z niego baba.
Do czasu oczywiście. Kiedy wyszła pielęgniarka oznajmiając nam, że już koniec i,
że urodził im się zdrowy syn, którego płacz słyszeliśmy już od chwili. Naruto wyprostował się dumnie i ze śmiechem na ustach porwał biedną młodą
dziewczynę w ramiona. Kręcił się z nią w kółko, krzycząc, że ma syna, aż tej czepek
spadł z głowy.
Siłą i krzykiem zmusiłam go by puścił kobietę i poszedł zobaczyć się z ukochaną.
Ten zamroczony pokiwał kilka razy głową, by pofrunąć do niej czym prędzej.
I kiedy my także mogliśmy już do nich dołączyć, zobaczyłam najpiękniejszy
obrazek w moim życiu. Nawet jeżeli Hinata była zmęczona, wyglądała przepięknie,
kiedy u swego boku miała Naruto, swą jedyną, wielką miłość. A teraz dodatkowo
mieli synka, jawny wyraz głębokiego uczucia.
Łzy zakręciły się w moich oczach, a moje serce rozpadło się na kawałki. Dopiero
po chwili doszło do mnie jaka jestem zazdrosna i jak bardzo jest to nie w
porządku co do Hinaty, dziewczyny, która zawsze była ze mną. Jaką byłam
szczęściarą, mogąc nazywać się jej przyjaciółką. Jak mogłam poczuć w stosunku
niej zazdrość? Jak źle to o mnie świadczyło!?
Miałam ochotę ukrzyżować się za te złe myśli.
Na moje szczęście nikt nic nie zauważył, a ja mogłam w spokoju poudawać, że
niezmiernie się cieszę ich szczęściem. Może nie udawałam do końca, na prawdę
się cieszyłam, nawet jeśli w moim sercu nie było dla tego szczęścia miejsca,
postarałam się je zrobić, chociażby na siłę.
W końcu i ja miałam szczęście, moją malutką Saradę, a jej miłość była
bezwarunkowa, w końcu widywałam to codziennie w jej małych, słodkich oczkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz