Starłam
krew z twarzy szybkim, wyćwiczonym ruchem. Owszem, nie był to pierwszy raz,
zakładam też, że nie będzie ostatnim. Ile to już trwa? Szczerze. Nie pamiętam.
Tyle w tym siedzę. Rutynowo morduję kolejne osoby, nie patrząc na nie, jak na
ludzi. Świnie na ubój powiesz? Nie mylisz się tak bardzo. Ale takie mamy czasy.
Albo jesteś wilkiem i polujesz na owce. Albo jesteś owcą, a wiadomo co dzieję
się z owcami. Nadeszły ciężkie czasy, potrzeba "ciężkich" ludzi.
Jestem Sakura. Mój wiek się nie liczy, wygląd się zmienia, a nazwisko już dawno
zaginęło gdzieś między strzałem, a podrzynaniem gardła.
Marzenia? Pragnienia?
Brak.
Chęć mordu?
Jest!
Tak więc żyję, chodzę po mieście i MORDUJĘ.
Wystrzały zbudziły mnie ze snu, jak za
mgłą słyszę krzyki, prośby o pomoc, wołanie. Zakrywam głowę poduszką i mam
nadzieję, że niedługo się skończą. Niestety wiem, nie dojdzie do tego. Nikt nie
ucichnie jeszcze przez kilka dobrych godzin. Chyba, że ja ich wszystkich
uciszę... Wstaję. Spać i tak już się nie da. Nienawidzę tej dzielnicy.
Obskurna, podupadająca czarna dupa, gdzie nikt nie przestrzega reguł. W
sumie... jakich reguł? Kręcę głową. Trochę mi się w myślach pierdoli z rana.
Tak już jest z takimi jak ja. Dzwoni telefon. Czas ruszać. Nieporadnie wciągam
swoje skórzane spodnie i dobieram do nich byle jaką koszulkę. W nogawkach
spodni ukrywam noże, nigdy nie wiadomo kiedy się przydadzą. Nakładam kaburę i
kurtkę. Szybkie spojrzenie w lustro pokazuje jak bardzo nieogarnięta jestem na
głowie, ale teraz nie mam czasu się tym martwić. Jest zlecenie. Czas ruszać.
Na miejsce spotkania z szefem docieram
na czas i jeszcze muszę na niego czekać. Wrzód na dupie. Jakże ja bym chciała z
tym skończyć. Nie mogę. Wiem. Chciałabym. Tylko tyle. Czuję na szczęście, że to
już niedługo i będę mogła się gdzieś zaszyć.
Słyszę samochód, hamowanie, trzask drzwiczek, stukot drogich butów o bruk. Nie
odwracam się. Nigdy tego nie robię. Nie mam pozwolenia. Mam to w dupie. Dopóki
idę w kierunku, który mi się podoba, nie mam żadnych zażaleń. Chyba...
- Jest zlecenie.
Milczę, przecież wiem. Nie byłoby mnie tutaj w innym wypadku.
- Powinno ci się spodobać.
Słyszę uśmiech w jego głosie, jest pewien swego. Co oznacza, że zlecenie to
grubsza sprawa. Ciekawość rośnie we mnie, czego oczywiście staram się nie
okazywać, jestem profesjonalistą.
- Uchiha.
Drgam. Chyba się przesłyszałam. TO jest niemożliwe.
- Nie przesłyszałaś się. Na twoim miejscu, nie podniecałbym się jednak za
bardzo. To jakaś płotka. Chodzi o to, żeby trochę podkurwić wyżej postawionych.
Wiesz jak jest.
Wiedziałam. Wszyscy wiedzą jak jest. Mimo to byłam zadowolona. Każdy Uchiha na
mojej liście sprawi mi ogromną przyjemność. Banda drani. Gorsi nawet ode mnie.
Mordercy z piekła. Uśmiech wkrada się na moją twarz, a w oczach tańczą
iskierki. Jeśli na liście jest jeden, zaraz będą następni. Tak to już jest z
wielkimi rodami. Nie mogłam się doczekać, żeby dobrać się do Madary,
teraźniejszej głowy klanu Uchiha. Wewnętrzna ja z uciechy zaciera ręce.
Nadchodzi robota!
- Tylko nie przesadzaj. Postaraj się zrobić to po cichu.
A jakże! Będę bardzo cicho. Jak zawsze.
Namierzenie i złapanie mojej najnowszej
ofiary było dziecinnie łatwe. Zastanawiałam się czy był to jakiś haczyk, ale
nie. Facet po prostu nie był dobrze strzeżony. Ba! On nie miał nikogo, kto
ochraniałby jego plecy. Najwyraźniej był nikim. Nawet jeśli nosił ważne i jakby
na to nie patrzeć wielkie nazwisko. To odebrało mi trochę przyjemności z tego
zlecenia. Łatwo i przyjemnie, spoko, tylko gdzie dreszczyk oczekiwania,
niepewność?
Torturowanie go byłoby bezsensowne, tak więc dostał szybką kulkę w potylicę.
- Pożegnaj się z życiem.
Taki już niektórych los.
Nie zabrudziłam nawet kawałeczka ciała. Idealnie.
Następnych dziesięciu jakich dostałam załatwiłam równie szybko i cicho. Już
mnie to nie zadowalało, chciałam wspinać się po ich trupach niczym korposzczur
po szczeblach kariery, na samą górę, po największą szychę. Tymczasem brylowałam
pomiędzy płotkami, które nie znaczyły więcej niż zeszłoroczny śnieg. Byłam
niezadowolona. Chciałam więcej. Po następnych pięciu odważyłam się to
powiedzieć.
- Już niedługo. W zasadzie, następny jakiego dostaniesz jest bardzo ważny.
Bratanek szanownego Madary.
Tym razem już nawet nie ukrywałam podniecenia. Ileż straży musi posiadać! Jak
dużo będzie to wymagać ode mnie pracy! O ileż bliżej się znajdę! Byłam gotowa.
Jakimż więc rozczarowaniem się okryłam,
gdy go znalazłam. Porażka. Następny wystawiony do odstrzału, niepotrzebny i nic
nieznaczący koleś w mojej kolekcji... Bratanek? Ta, jasne. Już to widzę. Z
jednej strony czołg, a z drugiej ciężarówka. Zniesmaczenie wymalowane na mojej
twarzy wcale nie dodawało mi wyglądu profesjonalistki. Przypominałam raczej
niezadowoloną pięciolatkę, pozbawioną ulubionego misia. Gdzie należna mi
zemsta? W dupie...
Tkwiłam ukryta w cieniu i biłam się z myślami. Zabijać, czy nie zabijać? Zabrać
ze sobą w jakieś odludne miejsce na "rozmowę" czy darować sobie te
ceregiele? Tyle pytań, brak odpowiedzi. Nie chciało mi się kolejny raz
podchodzić, straszyć, strzelać i odchodzić. Chciałam walki, chciałam poczuć
adrenalinę w żyłach. Chciałam chociaż przez chwilę poczuć się żywa!
Kręcąc głową wyszłam z cienia. Niepotrzebne myśli schowałam z tyłu głowy. Kiedy
polujesz, umysł musisz mieć czysty i przede wszystkim nigdy nie możesz nie
docenić przeciwnika. Tak więc skradałam się do niego, a on niczego nieświadomy
stał z petem pomiędzy wargami. Ci młodzi faceci! Tacy bezmyślni...
Już wyjmowałam broń, kiedy nagle zwrócił się w moją stronę i przysięgam,
patrząc wprost na mnie, chociaż powinnam być niewidoczna, przemówił.
- Potrzebujesz czegoś?
Jego głos, aksamitny i zimny, przeszedł przeze mnie i wbił się w ziemię. Czy to
na pewno była płotka?
- Widzę cię... Wyjdź z cienia, bo pomyślę, że czyhasz na moje życie.
A żebyś wiedział, że czyham. Nadal stałam jak skamieniała, nie chcąc się
ujawniać, lecz skoro i tak o mnie wiedział, jaki sens miało dalsze ukrywanie
się?
Podczas gdy moje myśli latały każda w swoją stronę, moja ofiara zgasiła
papierosa czubkiem buta i wyczekująco wpatrywała się we mnie. Tak więc wyszłam
z ukrycia. Powoli, nie robiąc żadnych zbędnych ruchów.
- Więc jednak postanowiłaś się pokazać.
Z jego tonu nie mogłam wyczytać czy sobie ze mnie żartuje, jego twarz też w
sumie za wiele nie zdradzała. Dlatego tylko wzruszyłam ramionami. Miałam wielką
ochotę sprzedać mu kulkę! Tak bardzo przypominał Madarę, że to aż bolało moje
biedne oczy.
- Co tu robisz?
Planuję morderstwo.
-Załatwiam sprawy.
Na tobie.
- Jakie sprawy?
Mam nadzieję, że cię to nie zmartwi.
- Prywatne.
Zwinnym ruchem sięgnęłam po broń i w momencie, kiedy miałam oddać strzał
zostałam ogłuszona.
Oblana kubłem zimnej wody od razu
powróciłam do świata żywych. Moja głowa bolała, ale poza tym wszystko było w
porządku. Miałam ochotę parskać niczym kot, powstrzymałam się jednak i po
prostu otworzyłam oczy. Przede mną stał on, niedoszła ofiara. Co poszło nie
tak? Chyba dałam się podejść, chociaż nie pamiętałam, żeby tak było. Więc
jakim, kurwa, cudem skończyłam przywiązana do krzesła, bezbronna i wystawiona
na widok? Nie wiedziałam. To było w tym wszystkim najgorsze, moja pewność
siebie gdzieś wyparowała, chociaż cały czas trzymałam jej odbicie na mojej
twarzy, żeby nie dać oprawcy satysfakcji. Teraz byłam na jego łasce. Cholera.
Obiecałam sobie w duchu, że nie ważne co się zaraz wydarzy, nie dam się złamać.
Miałam zamiar dotrzymać tej obietnicy.
- Jak się nazywasz?
Oj uważaj bo ci powiem.
- Czemu chciałaś mnie zabić.
Zemsta, dupku.
- Jeżeli nie będziesz mówić, będę zmuszony cię zabić. A szkoda by było, masz
taką ładną twarz.
Uśmiechnęłam się delikatnie, jak drapieżnik. Zabij mnie, pomyślałam. Nie chcę
łaski od jednego z nich. Nigdy w życiu. Dopóki mam jakiś wybór. Ale czy na
pewno miałam wybór?
- Może inaczej. Blond to twój naturalny kolor?
Nie, mimo wszystko to nieistotne.
- Bardzo łatwo cię ogłuszyłem. Nawet się nie zmęczyłem.
Zaskoczona poderwałam głowę. Jak to on mnie ogłuszył? Nawet nie widziałam kiedy
się ruszył. To było niemożliwe!
- Poważnie myślisz, że nie miałbym nikogo, kto mógłby mnie ochraniać, gdybym
sam świetnie nie dawał sobie rady?
Pomyślałam o tym, tylko, że stwierdziłam iż jest nic nieznaczącym facetem. A
jednak, gruba ryba. Tak głęboko w dupie chyba jeszcze nigdy nie byłam.
- Dlaczego jeszcze mnie nie zabiłeś?
- Widzisz, nie jestem zwolennikiem zbędnego przelewania krwi.
- Chciałam cię zabić.
- Właśnie, chciałaś. Niestety muszę cię zmartwić, ale nie wyszło. Dlatego
jeszcze żyjesz. Kto cię nasłał?
Milczenie powinno być odpowiedzą na każde pytanie, dlatego też właśnie
uraczyłam kolesia wymownym spojrzeniem. Nic ci nie powiem dupku!
- Wiesz, albo mi powiesz, albo spędzisz w tej dziurze resztę swojego życia.
Mnie jest to bez różnicy, może urozmaicisz trochę moje własne.
- I tak nic ci nie powiem. Dlatego, że nie chcę, nie mogę i nie wiem.
- Czego nie chcesz? Czego nie możesz? A czego nie wiesz?
- Na to musisz odpowiedzieć sobie sam.
- Uparta. Takie lubię najbardziej. Później jest zabawnie, jak się już taką
złamie.
Mówił o zabawie, ale na jego twarzy nie było uczuć. Żadnych. A głos, choć mocny,
był tylko chłodny. Człowiek zagadka. Nie mnie ją jednak rozwiązywać. Ja miałam
zabić. Zawaliłam. Teraz mogłam albo umrzeć, albo ewentualnie uciec i stawić
czoła konsekwencją zawalonej misji. Z dwojga złego wolałam śmierć.
- Jesteś głodna? Zaraz przyjdzie mój brat z jedzeniem.
Byłam. Bez znaczenia. Brat? Pewnie Itachi, druga gruba ryba. Aż dwóch na
wyciągnięcie ręki, do zabicia i pech chciał, że obie ręce były związane. Grymas
niezadowolenia przebiegł po mojej twarzy.
- Jak nie chcesz jeść to nikt cię nie zmusi, nie masz się czego obawiać.
Czy to była drwina? Spojrzałam na jego twarz. Owszem! Drań kpił sobie ze
mnie...
- Umieram z głodu.
- Oh, umierasz? To może nawet sobie rąk przy tobie nie ubrudzę! Jak dobrze!
Nadal żartował, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Byłam kiepska w potyczkach
słownych i tylko czasem coś mi wychodziło. Miałam dość.
- Jeżeli sam mnie zabijesz, będziesz mógł szybciej stąd odejść.
- Tylko, że ja nigdzie iść nie muszę. Wiesz? Jesteśmy w piwnicy mojego domu. A
ja mam dla ciebie pytania, na które oczekuję odpowiedzi. Mogę czekać bardzo
długo.
No to klops.
- Spróbujmy zatem jeszcze raz, kto cię nasłał?
Wzruszyłam ramionami.
- Wcale mi to nie pomaga. Wiesz? Tobie zresztą też.
Wiedziałam.
- Jaki jest twój kolor włosów?
- Różowy.
- Zabawne. A tak na poważnie?
Byłam poważna. Ten jeden raz powiedziałam prawdę. Nie uwierzył, nie moja
sprawa.
- Jak ci na imię?
- Sakura.
- No tak jasne, że niby pasuje do różowych włosów.
Owszem.
- Czyli nie chcesz mówić prawdy?
Mówiłam.
- Czy to są soczewki?
- Nie.
- Doprawdy? Masz bardzo mocno zielone oczy, prawie szmaragdowe, wyglądają
nienaturalnie.
Prawdziwe.
- Chyba sprawdzę, czy mówisz prawdę. Kto wie, może nawet uwierzę, że masz na
imię Sakura, a twoje włosy są naturalnie różowe.
Nie mogę się doczekać, dupku.
Podszedł do mnie powoli, zimnymi jak lód dłońmi podniósł moją twarz, tak by
widzieć moje oczy i delikatnie zaczął grzebać mi w oku, w poszukiwaniu
soczewek.
- Nic nie ma.
Czy to był ukryty podziw w jego głosie? Czy ja zaczynam mieć omamy?
- Więc Sakuro o różowych włosach, czy to co masz na głowie to peruka?
Wzruszyłam ramionami, mając nadzieję, że nie spróbuje tego sprawdzić. Kochałam
moje włosy, to jako jedyne w życiu przypominało mi o przeszłości, o rodzinnym
domu, rodzicach i chwilach szczęścia.
Po chwili grzebania przy mojej głowie uwolnił pukle różowych włosów, które
kaskadą delikatnych loków opadły na ramiona i plecy.
- A niech mnie. Mówiłaś prawdę. Jesteś cwaniarą. Kto by ci w to uwierzył?
Jeszcze lepiej, kto miałby odwagę to sprawdzić.
Nikt nie miał. Poza tobą. Pomyślałam. Miałam ochotę wbić mu coś w szyję, tak, żeby
litrami wylatywała z niej krew. Jak śmiał?
- Skoro tak skrzętnie je ukrywasz, to coś jest na rzeczy. Może je zetniemy?
NIE! Miałam nadzieję, że moja twarz nic nie wyraziła, miałam być zimna i
obojętna na każdą zaczepkę. Nawet jeśli będzie chciał ogolić mnie na łyso.
Włosy przecież odrosną. Kiedyś.
- Nie przejmuj się, nie miałbym serca tego zrobić, jeszcze byś się popłakała.
Morderczyni, która z obsesją maniaka dba o swoje włosy. No nieźle.
Znowu ze mnie kpił, a może nawet żartował, ciężko było cokolwiek powiedzieć, w
końcu jego twarz pozostawała przez większość czasu taka sama.
- Nie wymyślaj, włosy to włosy. Rosną i przeszkadzają.
- Skoro tak mówisz. To może jednak wezmę coś ostrego i je zetnę.
Zaczął poszukiwania, a ja odliczanie. Jakoś się uwolnię i cię zabiję Uchiha.
W tym momencie do piwnicy wparował ktoś jeszcze. Praktycznie odbicie lustrzane
Sasuke, więc od razu wiedziałam, kto to jest.
- Itachi.
Syknęłam mimowolnie i od razu ugryzłam się w język. Chyba zaczęłam tracić
rozum. Nigdy nie odzywaj się jeśli nie musisz!
- Proszę, proszę. Nasz więzień wie z kim ma do czynienia. Może czyhasz na
wszystkich z naszego rodu?
A żebyś wiedział.
- Może nawet to ty zabiłaś ostatnio kilkunastu z nas?
Uśmiechnęłam się. A jakże! Niech wiedzą, kto mordował ich rodzinę. To byłam ja.
I byłam cholernie zadowolona, że zauważyli.
- Więc sprawa załatwiona. Mamy mordercę. Można ją przekazać Madarze, żywa czy
martwa, bez różnicy. Wolisz sam ją zabić Sasuke, czy zostawisz to innym?
Dokonało się. Mój los był mi znany, nawet trochę mi ulżyło.
- Wcale nie chcę jej zabijać.
- Co? Czemu?
Moja mina musiała wyrażać to samo co twarz Itachiego, bo Sasuke tylko
delikatnie parsknął śmiechem.
- Mam kilka pomysłów, co mógłbym zrobić, ale żadną nie jest śmierć. Ale
spokojnie braciszku, nikogo już nie zabije. Chyba, że ja jej rozkażę.
Chyba po twoim trupie.
- No już, nie rób takiej miny Sakura. Twoje życie ze mną, będzie bardzo
ciekawe. Obiecuję.
Gdybyś tylko wiedział, gdzie ja mam te twoje obiecanki.
- Ja doskonale wiem, gdzie je masz skarbie.
Skamieniałam.
Dni zlatywały mi szybko, tygodnie
przelatywały niepostrzeżenie, a moja sytuacja ciągle była taka sama. W piwnicy,
najczęściej przywiązana. Nie bał się, że zrobię mu krzywdę, po prostu na
wszelki wypadek wolał mnie związaną. Gdyby chociaż zaistniała jakaś możliwość
ucieczki... Ale nie! Żadnych okien, wszystkie wyjścia zamurowane, a jedyne
istniejące, z którego ewentualnie mogłabym skorzystać, na kod. Wszystko
przemyślane.
Brak treningu osłabił mnie, moje mięśnie były niewyćwiczone, a ja miałam
serdecznie dość dwóch braci Uchiha.
Błaganie o śmierć było niedopuszczalne, dlatego też wegetowałam. Od jednego
posiłku do następnego. W międzyczasie kąpiele, a raczej szybkie i chłodne
prysznice pod kontrolą kobiet z klanu Uchiha. Żadna nie wiedziała kim byłam,
oprócz tego, że więźniem "szanownego Sasuke". Rzygałam całą tą farsą.
Dlatego też, gdy Sasuke wbiegł cały w ranach do piwnicy i zaczął mnie
rozwiązywać, byłam po prostu w szoku. Nieprzygotowana na taką ewentualność,
mogłam tylko jak kukła obracać się w rękach człowieka, który mnie więził. A on
nie marnował czasu, wyciągnął mnie z piwnicy prosto w wir walki. Wszędzie
strzały, pomniejsze wybuchy, wszechobecny dym i krzyki. Konający ludzie pod
stopami i ja, potykająca się, niezdolna do biegu po tygodniach w zamknięciu. W
pewnym momencie zostałam podniesiona jak worek ziemniaków, przerzucona przez
ramię i zabrana, niewiadomo gdzie. W pewnym momencie znaleźliśmy się w aucie,
pędząc gdzieś na złamanie karku. Co się działo? W mojej głowie kotłowało się
tyle pytań!
Kiedy wszystko się uspokoiło, a my zwolniliśmy, chciałam zacząć zadawać
pytania, lecz ubiegł mnie zmęczony głos Sasuke.
- Nie czas na to Sakura. Może później ci opowiem, jeśli będę miał na to ochotę.
Kłócić się? Niedoczekanie. Przywdziałam na twarz obojętność. To wszystko i tak
nie miało znaczenia. Za to ja nie miałam związanych rąk, mogłam zabić. No,
przynajmniej kiedyś bym mogła, w tym momencie pokonałby mnie pewnie z
zamkniętymi oczami. Byłam taka słaba. Miałam ochotę pluć sobie w brodę przez to
jak się zapuściłam. Ale nie miałam innego wyjścia. Warunki w jakich żyłam nie
sprzyjały treningowi, czy w ogóle czemukolwiek, tak całkiem szczerze.
Zamiast więc zatapiać w oczodołach Uchihy moje wychudłe palce, postanowiłam
skupić się na widoku za oknem. Tak dawno nie widziałam świata! Słońca, drzew.
Byłam morderczynią, ale lubiłam zieleń. Wolne popołudnia czy nawet całe dnie
spędzane w lasach na bezczynności. Tak bardzo chciałam wolności. Nawet nie
zdawałam sobie z tego sprawy.
W pewnym momencie zjechaliśmy z drogi szybkiego ruchu i zaczęliśmy kierować się
w mniej uczęszczane rejony. Uciekamy Uchiha? Niesamowite. Kiedy w końcu
dojechaliśmy na miejsce, wiedziałam, że stąd tym bardziej nie ucieknę. Pośrodku
lasu, niewielki domek, ogrodzony wielkim murem. Z jednego więzienia do
drugiego. Taki już jest więźnia los. Zaczęłam wyobrażać sobie piwnicę, w której
tym razem się znajdę. Więc bardzo się zdziwiłam, gdy zostałam wepchnięta do
ładnego, czystego pokoiku.
- Od dzisiaj to jest twoje więzienie.
Tylko tyle usłyszałam na odchodne. Nic mnie to jednak nie obchodziło, ponieważ
to miejsce w żadnym wypadku nie przypominało więzienia. Miałam nawet okno!
Niestety zamykane na kluczyk, którego tutaj nie było. Ciągle w zamknięciu, ale
w o ile lepszych warunkach.
Straszna ze mnie idiotka, że coś takiego poprawiło mi samopoczucie. Gdzie mój
profesjonalizm? Gdzie chęć mordu? Chęć ucieczki czy jakiegokolwiek działania?
Byłam bezużyteczna jako zabójca, przynajmniej na ten moment. Ale w jakiś sposób
byłam też zadowolona. Inne miejsce!
Po kilku godzinach czekania przyszedł
Sasuke z gorącym jedzeniem. Wyglądał inaczej. Jego twarz była zimna, oczy
mroczniejsze, a usta zaciśnięte w wąską kreskę.
Ja to zauważyłam! Miałam ochotę popełnić samobójstwo...
- Pewnie cię to ucieszy. Zostaliśmy zaatakowani. Prawdopodobnie wszyscy są
martwi. Nikogo nie znalazłem.
Chyba coś we mnie pękło. Jak to wszyscy martwi? Gdzie mój w tym udział? Coś co
tyle czasu utrzymywało mnie przy życiu, zostało sprzątnięte mi sprzed nosa, w
taki sposób. Nie chciałam tego. Nie tak.
- Zostałem tylko ja. Mam zamiar ich wszystkich powybijać. I albo cię tu zamknę
i będziesz na mnie czekać niewiadomo ile. Albo...
- Albo co? Mam pójść z tobą?! Jesteśmy wrogami! Nienawidzę cię! Gardzę tobą!
Podniósł na mnie oczy i pierwszy raz zobaczyłam w nich zmęczenie.
- Nie okazywałaś tego specjalnie mocno przez ostatni czas. Myślałem, że ci
przeszło, ale skoro nie. Nic mi nie zostało. Zemszczę się. Ty sobie potrenuj.
Może nawet dasz mi radę. A jeśli nie...
Patrzyłam na niego z wyczekiwaniem.
- No?
- Jeśli to ja cię pokonam, zostaniesz ze mną i będziesz mi posłuszna. Już na
zawsze. Rozumiesz?
Chciałam go pokonać, tylko czy taka cena to nie jest trochę za dużo? Czy
zostało mi w ogóle cokolwiek innego? Nie byłam pewna. Teraz będzie się mścił,
może wróci tak wykończony tym wszystkim, że pokonanie go to będzie bułka z
masłem...
- Nie wiem kiedy wrócę, to może być za tydzień, za miesiąc, a może za rok. Nie
umrzesz tu z głodu. Wrócę na pewno. I nie łudź się, że bez problemu mnie
pokonasz.
Kiwnęłam głową zamyślona, teraz nic się nie liczyło, mogłam go zabić, został
tylko on. Zemsta musi się dokonać i to z mojej ręki. Będę trenować.
Po dwóch miesiącach stałych treningów
powoli zaczęłam wracać do dawnej formy. Wyciskałam z siebie wszystkie siły,
mając nadzieję, że gdy nadejdzie dzień naszego pojedynku, będę gotowa stawić mu
czoła. Coraz częściej nachodziły mnie myśli, że może on nigdy się nie zjawi?
Może już teraz jego ciało rozkłada się gdzieś na świecie, a ja o tym nie wiem,
bo jestem zamknięta w cholernej twierdzy, bez dostępu do rzeczywistości.
Czekanie, to była zdecydowanie najgorsza część tego wszystkiego. Codziennie
budziłam się rano z nową nadzieją, że to wszystko się skończy i kładłam
rozczarowana i niesamowicie zmęczona.
Kiedy w końcu wrócił, jego twarz była mroczniejsza, ruchy bardziej kocie niż
ludzkie, a oczy lekko szalone. To był inny człowiek. Ten nie zawahałby się
przelać krwi dla zabawy. A ja struchlałam. Miałam stawić mu czoło i bóg mi
świadkiem, że zaczęłam srać po gaciach. Bo wrócił potężniejszy, a ja ledwo
byłam w formie przypominającej tę z przed wypadku. Byłam w dupie, tak samo
głęboko, jak wtedy, kiedy dałam się złapać.
Nie miałam jednak zamiaru poddać się bez nawet chwilowej walki. Musiałam
spróbować. Dlatego od razu na niego naskoczyłam, żeby wykorzystać element
zaskoczenia. Niestety spodziewał się tego. Sparował wszystkie moje uderzenia i
przewalił mnie na plecy. Szybko podniosłam obolałe ciało i ponowiłam atak,
stawiając wszystko na jedną kartę. Szaleńczo zadawałam cios za ciosem, niektóre
docierały do celu, niektóre nie. Oberwałam kilka razy, moje ciało zaczęło
spowalniać. Miał nade mną dużą przewagę. Właśnie przegrywałam swoje życie.
Wściekła podcięłam go i wskoczyłam na niego niczym zwierzę. On tylko przeturlał
się, złapał moje nadgarstki i położył je nad moją głową.
- Chyba nie jesteś w formie.
Zamknij japę.
- Musisz się głośno przyznać do przegranej.
Chyba śnisz.
Zwinnie wysunęłam się z jego uścisku i ponownie natarłam. Pięści i kolana
obsypywały Sasuke gradem ciosów, przed którymi starannie się zasłaniał,
wyglądało to jakby nie wkładał w tę walkę żadnego wysiłku. Miałam ochotę
krzyczeć.
Nie miałam pojęcia ile czasu minęło i ile czasu staram się go stłuc na kwaśne jabłko.
Przegrałam, gdy moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i runęłam jak długa,
uratowana przed upadkiem przez niego. Gorzej być nie mogło. Byłam na łasce
jednego z nich. Koszmar nad koszmary.
- Przegrałam.
- Cieszę się że to słyszę.
Wiem, dupku.
Powiesz mi dlaczego tak bardzo
nienawidzisz tego nazwiska, że nawet nie chcesz słyszeć o tym, żeby je przyjąć,
jako własne?
Spojrzałam na niego. Głupie pytanie, pomyślałam. Ale on nic nie wiedział.
To spojrzenie, które kiedyś mnie mroziło i odrzucało, a teraz było najdroższe
na świecie. Ten dziwnie zimny mężczyzna, niedoszła ofiara, niedoszły morderca.
Niesamowite zrządzenie losu, przypadek, który połączył nasze życia i zakończył
pewien okres. Połączyło nas tak wiele, chociaż wydawałoby się to niemożliwe, z
logicznego punktu widzenia. Mój mężczyzna, mój Sasuke, moja miłość. W tym
wszystkim to ja zostałam ofiarą, złapałam się w sidła najniebezpieczniejszej z
sił, miłości. Przyszła niespodziewana i już nie chciała odejść, tak to już
czasem jest. Światem rządzi przypadek.
- Zabili mi rodzinę, zniszczyli szczęście, wyprali z uczuć.
- Tylko, że to nie ma znaczenia, jeśli spojrzysz na to z drugiej strony.
Moje powątpiewające spojrzenie jakim go obdarowałam musiało być bardzo wymowne.
- Oni odebrali ci wszystko, ale czy ja nie jestem jednym z nich, a jednocześnie
przywróciłem to w tobie?
TYYYYYLE MNIE NIE BYŁO!
Jakże czas szybko leci, kiedy ciągle odkładasz coś na potem. W pewnym momencie budzisz się i widzisz, że to nowy rok! Nowa ty! Nowe mieszkanie! Nowe miasto!
Witam serdecznie wszystkich czytających, mam nadzieję, że nie zanudziłam.
Nie obiecuję trwałego powrotu bo w sumie w mojej głowie nic nie może się uformować i przelać w słowa. No ale przynajmniej mogę się postarać. :D
Pozdrawiam Anastazja