W
ciągu następnych dwóch miesięcy czas tak szybko mi leciał, że zupełnie
zapomniałam o Sasuke i jego narzeczonej. Aż do tej chwili.
Jak co dzień szłam sobie spokojnie spacerkiem do domu z parku, wchodząc do
sklepu po coś słodkiego do domu. Tak to już jest jak jesteś żarłokiem, w
dodatku w ciąży...
Wychodząc z paczką moich ukochanych czekoladowych pierniczków oraz gorącą
czekoladą w proszku zamarłam widząc Sasuke tuż przed moimi oczyma. No dobra...
może nie aż tak tuż, bo po drugiej stronie tej jakże ruchliwej ulicy, ale
zawsze.
To był on, jak zwykle przystojny, no bo przecież nie mógł zbrzydnąć chociaż
troszkę. Wyłysiej Uchiha!
Albo nie, nie łysiej, te piękne czarne włosy, które chciałam dotknąć od naszego
pierwszego spotkania niech zostaną. Stał bokiem do mnie więc mogłam do woli mu
się przyglądać, a on nawet o tym nie wiedział. Przez chwilkę nie widziałam nic
poza nim więc nie zwróciłam uwagi, że rozmawia, albo raczej wykłóca się o coś z
mniejszą od siebie kobietą. Jej włosy równie czarne jak Sasuke były jedyną
rzeczą jaką widziałam. Ciekawość mnie zżerała, ale kto jest zbyt ciekawy,
często źle kończy. Posłałam więc Sasuke ostatnie tęskne spojrzenie i poszłam w
swoją stronę. Oczywiście musiałam zastanawiać się kim była ta kobieta. Takie jest
życie...
Do domu dotarłam w ciągu następnych pięciu minut i zamiast jak zwykle o tej
godzinie, a była trzynasta, oj późno już, późno, położyć się do wyrka chociaż
na pół godzinki, wzięłam się za gotowanie obiadu. Ktoś tu w końcu je za dwóch!
No... albo za czterech. Ale czy to ma jakieś znaczenie? NIE! Czy ktoś się tym
przejmuje? NIE!
Gdy już wystarczająco się podbudowałam i utwierdziłam w przekonaniu, że mogę
jeść bo od tego jest jedzenie i tego wymaga mój stan, postanowiłam zrobić
lasagne. Jak już coś szamać, to niech to będzie kaloryczne!!! Nikt nie zwraca
uwagi na dodatkowe kilogramy, których de facto miałam w nadprogramie. Zdarza
się, tak przynajmniej mówią.
Włączyłam sobie Vivaldiego i nucąc głośno przeżywałam wszystkie cztery pory
roku. Uwielbiam muzykę podczas gotowania, a zwłaszcza Vivaldiego. Kto jest bez
winy niech pierwszy rzuci kamień, a kto nigdy nie próbował gotować przy takiej
muzyce, niech kiedyś spróbuje. Mnie dodaje to sił i chęci do działania, czuję
się lekka i swobodna, co w kuchni nie często mi się zdarza.
Mięso znajdowało się na patelni, a ja w jednej dłoni trzymając łopatkę i co jakiś
czas je szturchając z telefonem w drugiej, zadzwoniłam do Hinaty, a także do
Ino, by przyszły jeśli mają czas, bo robię coś pysznego. Ostatnio często
zdarzało mi się zapraszać je na obiad. Zwłaszcza od kiedy Ino wynajęła własne
mieszkanie i mnie porzuciła. Może źle to ujęłam, ale przez jakiś czas
człowiekowi poważnie trudno jest się przestawić do mieszkania w pojedynkę, gdy
od dłuższego czasu dzielił przestrzeń z inną osobą. I tak było w moim
przypadku, więc dzwoniłam w każdej możliwej, najsamotniejszej chwili po
odrobinę towarzystwa.
Dolałam sosu do mięsa i co jakiś czas mieszając podskakiwałam w rytm muzyki.
Owszem, da się podskakiwać do Vivaldiego, trzeba mieć tylko talent. Jestem taka
skromna! Miałam tak dobry humor, że nawet zaczęłam wywijać, ale powstrzymałam
się, gdy sos z łopatki skapnął mi na podłogę. Złorzecząc na wszystko znajdujące
się na tym świecie, a najbardziej na Uchihę, z dużą trudnością wytarłam go. Mój
wielgachny brzuch przeszkadzał mi w tej czynności. Do zapamiętania: "Nigdy,
przenigdy nie brudź podłogi, gdy jesteś sama, dodatkowo w ciąży".
Już dużo spokojniej zajęłam się dodawaniem groszku do mięsa, ciągle mieszając.
Następnie starłam ser i wrzuciłam troszkę na patelnię, by zagęścić jeszcze bardziej sos.
Całość coraz lepiej pachniała i tylko cudem udało mi się nie podjadać. Gdy
stwierdziłam, że wszystko jest już gotowe, przyszykowałam naczynie żaroodporne
i szczęśliwa, że już niedługo koniec zaczęłam układać płaty makaronu i polewać
tym co miałam na patelni. Na koniec wpakowałam to wszystko do piekarnika i
ustawiłam na czterdzieści minut.
Tyle czasu! Wzięłam pierwsze lepsze romansidło z regału i zaczęłam czytać.
Tak się zaczytałam, że w ogóle straciłam poczucie czasu. Totalnie przestraszona,
przebudzona z letargu piskiem piekarnika, zerwałam się na równe nogi i
pobiegłam do kuchni wyjąć swoje "dzieło".
Zastanawiałam się gdzie też są moje przyjaciółki i akurat wtedy zadzwonił
dzwonek.
- Otwarte!!!- krzyknęłam głośno i wzięłam się za wyciąganie talerzy.
Usłyszałam kroki więc postanowiłam się odezwać.
- Jeszcze trochę a byście się spóźniły! Mogłyście przyjść wcześniej. Eh, co ja
z wami mam? Czemu nic nie mó...
Talerze potłukły się z głuchym łoskotem, a moje oczy przypominały pewnie
spodki. Stałam jak głupia z rozdziawioną buzią nie wiedząc co powiedzieć. No bo
w sumie od czego zacząć rozmowę z osobą, której się nie spodziewałeś? Kilka
razy poruszyłam ustami i wtedy się zaczęło. Odeszły mi wody.
Zdziwiona spojrzałam na dół, nie dowierzając swojemu "szczęściu" i
rzeczywiście nadszedł ten czas.
Zaczęłam rodzić!!! Jasna cholera.
- Sakura?
- Ja, ja rodzę. Ja rodzę Sasuke!!!
~~!~~
Podróż do szpitala minęła szybko i
nie wiadomo kiedy, wszystko było zlane w jedną plamę, pamiętam tylko, że zaczęły
się skurcze i, że bardzo mocno ściskałam rękę Uchihy. Szpital, a nawet sam
poród, który trwał tylko pół godziny, nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia,
może dlatego tak mało pamiętałam. Moment, w którym dostałam swoje maleństwo do
rąk, był najpiękniejszym momentem w całym moim dotychczasowym życiu i nie
zamieniłabym go na żadne inne. Najdziwniejsze jednak było to, że Uchiha cały
czas był ze mną, na krok się nie oddalił, więc i on miał szansę popatrzeć na
moją małą. Tak, to dziewczynka! Dostał
ode mnie nawet wielki, szczery uśmiech pełen szczęścia, które mnie spotkało,
którym chciałam się dzielić. Nawet, co dziwniejsze, delikatnie go odwzajemnił.
To było dopiero zaskoczenie. Nie poświęciłam mu więcej uwagi, ponieważ całą
skierowałam na słodycz w moich rękach. Drobniutkie ciałko dziecka było takie
delikatne, a maleńkie rączki, zaciśnięte w piąstki wyglądały tak cudownie.
Spokojnie sobie spała, więc do woli mogłam się jej przyglądać i pewnie do końca
życia nie starczyłoby mi czasu, by się napatrzeć. Była taka piękna! Tak, tak,
wiem, że każda matka myśli tak o swoim dziecku. Ale to najszczersza prawda! Jej
główkę okalała masa krótkich czarnych włosków, które niestety, nie były po
mnie, a jej duże oczka były koloru błękitnego nieba. Miałam pewność, że wkrótce
pewnie zmienią barwę, ale nie mogłam się na nie napatrzeć, były przecudowne i
takie bardziej moje, no, przynajmniej jeśli chodzi o kształt.
Gdy już można było mnie odwiedzać, do sali wtoczyła się Hinata, a zaraz za nią
Naruto i oczywiście Ino, a także Sai. Dowiedziałam się, że reszta wpadnie tutaj
i tyle było zainteresowania moją osobą, wszyscy zaczęli skakać nad dzieckiem.
Nikt nie zwrócił uwagi na Sasuke, który ostatni raz spojrzał na malutką, z
zastanawiającym mnie wyrazem twarzy i cichcem uciekł.
~~!~~
Po kilku dniach wyszłam ze szpitala z
całym tobołkiem rzeczy "potrzebnych" i dzieckiem pod pachą.
Zdecydowanie zadowolona, że wrócę do domu i będę miała chwilę dla siebie i dla
małej. Ciągle zwracałam się do niej jakimiś słodkimi słówkami, ponieważ miałam
poważny problem z doborem imienia. Byłam pewna, że jak przyjdzie czas dam radę
coś wymyślić, no ale niestety nic mi do niej nie pasowało.
Na szczęście niczym innym nie musiałam się martwić, bo pod moją nieobecność
Naruto skręcił mi łóżeczko dla małej, chociaż nie wiedziałam czy będę go na
razie używać. Chciałam żeby spała ze mną, a że moje łóżko było duże, nie byłby
to problem. Zastanawiając się jak je zabezpieczyć przewijałam małą, nucąc pod
nosem jakąś piosenkę z dzieciństwa.
Dziecko bacznie obserwowało moje poczynania, nie wydając z siebie żadnego
dźwięku. Była zadziwiająco cicha, nie płakała za dużo, czasem zdarzyło jej się
pokwilić, gdy była głodna. Bardzo mnie to martwiło, ale zapewniona przez
lekarza, że moja córeczka jest zdrowa, postanowiłam nie zwracać na to aż takiej
uwagi, a ciesząc się, że mi bębenki nie pękają.
Gdy skończyłam ubierać maleństwo, wzięłam je na ręce i udałam się na
poszukiwanie telefonu, gdyż przypomniał mi się ten nieszczęsny Sasuke i jego
pomoc. Jako, że nie miałam do niego numeru, zmuszona byłam zadzwonić do Naruto
i go o niego poprosić. Co wywoła pewnie zamieszanie. No bo po co mi jego numer.
Znałam moich przyjaciół nie od dziś i byłam pewna, że od razu zasypią mnie
gradem pytań. No ale niestety, mus to mus, a on czegoś chciał, inaczej w ogóle
nie pojawił by się u mnie w domu.
Tak więc zdobyłam to co mi potrzebne, unikając zręcznie niepotrzebnych,
natrętnych pytań. Z czystym sumieniem postanowiłam iż zadzwonię do niego
następnego dnia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Notka ode mnie:
Dziękuję wszystkim czytającym za to, że są.
Bardzo mi miło wiedzieć iż ktoś tu jest i czyta.
Pozdrawiam serdecznie.