Miałmiał

Miałmiał

poniedziałek, 30 listopada 2015

[6]

  W ciągu następnych dwóch miesięcy czas tak szybko mi leciał, że zupełnie zapomniałam o Sasuke i jego narzeczonej. Aż do tej chwili.
Jak co dzień szłam sobie spokojnie spacerkiem do domu z parku, wchodząc do sklepu po coś słodkiego do domu. Tak to już jest jak jesteś żarłokiem, w dodatku w ciąży...
Wychodząc z paczką moich ukochanych czekoladowych pierniczków oraz gorącą czekoladą w proszku zamarłam widząc Sasuke tuż przed moimi oczyma. No dobra... może nie aż tak tuż, bo po drugiej stronie tej jakże ruchliwej ulicy, ale zawsze.
To był on, jak zwykle przystojny, no bo przecież nie mógł zbrzydnąć chociaż troszkę. Wyłysiej Uchiha!
Albo nie, nie łysiej, te piękne czarne włosy, które chciałam dotknąć od naszego pierwszego spotkania niech zostaną. Stał bokiem do mnie więc mogłam do woli mu się przyglądać, a on nawet o tym nie wiedział. Przez chwilkę nie widziałam nic poza nim więc nie zwróciłam uwagi, że rozmawia, albo raczej wykłóca się o coś z mniejszą od siebie kobietą. Jej włosy równie czarne jak Sasuke były jedyną rzeczą jaką widziałam. Ciekawość mnie zżerała, ale kto jest zbyt ciekawy, często źle kończy. Posłałam więc Sasuke ostatnie tęskne spojrzenie i poszłam w swoją stronę. Oczywiście musiałam zastanawiać się kim była ta kobieta. Takie jest życie...
Do domu dotarłam w ciągu następnych pięciu minut i zamiast jak zwykle o tej godzinie, a była trzynasta, oj późno już, późno, położyć się do wyrka chociaż na pół godzinki, wzięłam się za gotowanie obiadu. Ktoś tu w końcu je za dwóch! No... albo za czterech. Ale czy to ma jakieś znaczenie? NIE! Czy ktoś się tym przejmuje? NIE!
Gdy już wystarczająco się podbudowałam i utwierdziłam w przekonaniu, że mogę jeść bo od tego jest jedzenie i tego wymaga mój stan, postanowiłam zrobić lasagne. Jak już coś szamać, to niech to będzie kaloryczne!!! Nikt nie zwraca uwagi na dodatkowe kilogramy, których de facto miałam w nadprogramie. Zdarza się, tak przynajmniej mówią.
Włączyłam sobie Vivaldiego i nucąc głośno przeżywałam wszystkie cztery pory roku. Uwielbiam muzykę podczas gotowania, a zwłaszcza Vivaldiego. Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień, a kto nigdy nie próbował gotować przy takiej muzyce, niech kiedyś spróbuje. Mnie dodaje to sił i chęci do działania, czuję się lekka i swobodna, co w kuchni nie często mi się zdarza.
Mięso znajdowało się na patelni, a ja w jednej dłoni trzymając łopatkę i co jakiś czas je szturchając z telefonem w drugiej, zadzwoniłam do Hinaty, a także do Ino, by przyszły jeśli mają czas, bo robię coś pysznego. Ostatnio często zdarzało mi się zapraszać je na obiad. Zwłaszcza od kiedy Ino wynajęła własne mieszkanie i mnie porzuciła. Może źle to ujęłam, ale przez jakiś czas człowiekowi poważnie trudno jest się przestawić do mieszkania w pojedynkę, gdy od dłuższego czasu dzielił przestrzeń z inną osobą. I tak było w moim przypadku, więc dzwoniłam w każdej możliwej, najsamotniejszej chwili po odrobinę towarzystwa.
Dolałam sosu do mięsa i co jakiś czas mieszając podskakiwałam w rytm muzyki. Owszem, da się podskakiwać do Vivaldiego, trzeba mieć tylko talent. Jestem taka skromna! Miałam tak dobry humor, że nawet zaczęłam wywijać, ale powstrzymałam się, gdy sos z łopatki skapnął mi na podłogę. Złorzecząc na wszystko znajdujące się na tym świecie, a najbardziej na Uchihę, z dużą trudnością wytarłam go. Mój wielgachny brzuch przeszkadzał mi w tej czynności. Do zapamiętania: "Nigdy, przenigdy nie brudź podłogi, gdy jesteś sama, dodatkowo w ciąży".
Już dużo spokojniej zajęłam się dodawaniem groszku do mięsa, ciągle mieszając. Następnie starłam ser i wrzuciłam troszkę na patelnię, by zagęścić jeszcze bardziej sos. Całość coraz lepiej pachniała i tylko cudem udało mi się nie podjadać. Gdy stwierdziłam, że wszystko jest już gotowe, przyszykowałam naczynie żaroodporne i szczęśliwa, że już niedługo koniec zaczęłam układać płaty makaronu i polewać tym co miałam na patelni. Na koniec wpakowałam to wszystko do piekarnika i ustawiłam na czterdzieści minut.
Tyle czasu! Wzięłam pierwsze lepsze romansidło z regału i zaczęłam czytać.
Tak się zaczytałam, że w ogóle straciłam poczucie czasu. Totalnie przestraszona, przebudzona z letargu piskiem piekarnika, zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do kuchni wyjąć swoje "dzieło".
Zastanawiałam się gdzie też są moje przyjaciółki i akurat wtedy zadzwonił dzwonek.
- Otwarte!!!- krzyknęłam głośno i wzięłam się za wyciąganie talerzy.
Usłyszałam kroki więc postanowiłam się odezwać.
- Jeszcze trochę a byście się spóźniły! Mogłyście przyjść wcześniej. Eh, co ja z wami mam? Czemu nic nie mó...
Talerze potłukły się z głuchym łoskotem, a moje oczy przypominały pewnie spodki. Stałam jak głupia z rozdziawioną buzią nie wiedząc co powiedzieć. No bo w sumie od czego zacząć rozmowę z osobą, której się nie spodziewałeś? Kilka razy poruszyłam ustami i wtedy się zaczęło. Odeszły mi wody.
Zdziwiona spojrzałam na dół, nie dowierzając swojemu "szczęściu" i rzeczywiście nadszedł ten czas.
Zaczęłam rodzić!!! Jasna cholera.
- Sakura?
- Ja, ja rodzę. Ja rodzę Sasuke!!!

                                                                                         ~~!~~

  Podróż do szpitala minęła szybko i nie wiadomo kiedy, wszystko było zlane w jedną plamę, pamiętam tylko, że zaczęły się skurcze i, że bardzo mocno ściskałam rękę Uchihy. Szpital, a nawet sam poród, który trwał tylko pół godziny, nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia, może dlatego tak mało pamiętałam. Moment, w którym dostałam swoje maleństwo do rąk, był najpiękniejszym momentem w całym moim dotychczasowym życiu i nie zamieniłabym go na żadne inne. Najdziwniejsze jednak było to, że Uchiha cały czas był ze mną, na krok się nie oddalił, więc i on miał szansę popatrzeć na moją małą. Tak, to dziewczynka!  Dostał ode mnie nawet wielki, szczery uśmiech pełen szczęścia, które mnie spotkało, którym chciałam się dzielić. Nawet, co dziwniejsze, delikatnie go odwzajemnił. To było dopiero zaskoczenie. Nie poświęciłam mu więcej uwagi, ponieważ całą skierowałam na słodycz w moich rękach. Drobniutkie ciałko dziecka było takie delikatne, a maleńkie rączki, zaciśnięte w piąstki wyglądały tak cudownie. Spokojnie sobie spała, więc do woli mogłam się jej przyglądać i pewnie do końca życia nie starczyłoby mi czasu, by się napatrzeć. Była taka piękna! Tak, tak, wiem, że każda matka myśli tak o swoim dziecku. Ale to najszczersza prawda! Jej główkę okalała masa krótkich czarnych włosków, które niestety, nie były po mnie, a jej duże oczka były koloru błękitnego nieba. Miałam pewność, że wkrótce pewnie zmienią barwę, ale nie mogłam się na nie napatrzeć, były przecudowne i takie bardziej moje, no, przynajmniej jeśli chodzi o kształt.
Gdy już można było mnie odwiedzać, do sali wtoczyła się Hinata, a zaraz za nią Naruto i oczywiście Ino, a także Sai. Dowiedziałam się, że reszta wpadnie tutaj i tyle było zainteresowania moją osobą, wszyscy zaczęli skakać nad dzieckiem. Nikt nie zwrócił uwagi na Sasuke, który ostatni raz spojrzał na malutką, z zastanawiającym mnie wyrazem twarzy i cichcem uciekł.

                                                                                          ~~!~~

 Po kilku dniach wyszłam ze szpitala z całym tobołkiem rzeczy "potrzebnych" i dzieckiem pod pachą. Zdecydowanie zadowolona, że wrócę do domu i będę miała chwilę dla siebie i dla małej. Ciągle zwracałam się do niej jakimiś słodkimi słówkami, ponieważ miałam poważny problem z doborem imienia. Byłam pewna, że jak przyjdzie czas dam radę coś wymyślić, no ale niestety nic mi do niej nie pasowało.
Na szczęście niczym innym nie musiałam się martwić, bo pod moją nieobecność Naruto skręcił mi łóżeczko dla małej, chociaż nie wiedziałam czy będę go na razie używać. Chciałam żeby spała ze mną, a że moje łóżko było duże, nie byłby to problem. Zastanawiając się jak je zabezpieczyć przewijałam małą, nucąc pod nosem jakąś piosenkę z dzieciństwa.
Dziecko bacznie obserwowało moje poczynania, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Była zadziwiająco cicha, nie płakała za dużo, czasem zdarzyło jej się pokwilić, gdy była głodna. Bardzo mnie to martwiło, ale zapewniona przez lekarza, że moja córeczka jest zdrowa, postanowiłam nie zwracać na to aż takiej uwagi, a ciesząc się, że mi bębenki nie pękają.
Gdy skończyłam ubierać maleństwo, wzięłam je na ręce i udałam się na poszukiwanie telefonu, gdyż przypomniał mi się ten nieszczęsny Sasuke i jego pomoc. Jako, że nie miałam do niego numeru, zmuszona byłam zadzwonić do Naruto i go o niego poprosić. Co wywoła pewnie zamieszanie. No bo po co mi jego numer. Znałam moich przyjaciół nie od dziś i byłam pewna, że od razu zasypią mnie gradem pytań. No ale niestety, mus to mus, a on czegoś chciał, inaczej w ogóle nie pojawił by się u mnie w domu.
Tak więc zdobyłam to co mi potrzebne, unikając zręcznie niepotrzebnych, natrętnych pytań. Z czystym sumieniem postanowiłam iż zadzwonię do niego następnego dnia.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Notka ode mnie:
Dziękuję wszystkim czytającym za to, że są.
Bardzo mi miło wiedzieć iż ktoś tu jest i czyta.
Pozdrawiam serdecznie.